Na beżowym tle kolorowe oko, w którego źrenicy widać budynki miejskie. Pod nim napis: "Oczy i uszy Gdyni"

Aktualności OCZY I USZY GDYNI: U progu szczęścia

BibliotekaGdynia.pl zaprasza na siódme wydanie cyklu historycznego Oczy i uszy Gdyni, w którym prezentujemy wybrane teksty z wydawanego w drugiej połowie lat 30. XX wieku gdyńskiego tygodnika Torpeda. Artykuły zawierają opisy prawdziwych wydarzeń w humorystycznej, fabularyzowanej formie.

Poprzednie wydanie Oczu i uszu Gdyni zatytułowane jako Dwa krajana..., przedstawia sprawę wydziału karnego gdyńskiego Sądu Okręgowego z przewrotnym finałem. Opowiada o pochodzącym z Wilna Józefie Piwnickim,  oskarżonym o dokonanie napadu rabunkowego na urzędnika komisariatu rządu w Gdyni. Siódma część cyklu – U progu szczęścia – to historia Pana Henryka Afeltowicza z Orłowa, którego niezaspokojone zamiłowanie do ładnych mebli zawiodło wprost za kratki.

Zbiorem i opracowaniem tekstów zajął się Krzysztof Chalimoniuk – doktor nauk humanistycznych, historyk i bibliotekarz. Znany z naszego facebookowego cyklu Z archiwum Biblioteki Wiedzy, w którym prezentowaliśmy archiwalne artykuły z dostępnej w naszych zbiorach międzywojennej prasy, oraz z prowadzenia licznych prelekcji w bibliotece, poświęconych m.in. historii Gdyni i gdyńskiego portu.


Pan Henryk Afeltowicz mieszka w Orłowie Morskiem. Właściwie nie mieszka, lecz mieszkał, gdyż od wczoraj zmienił miejsce pobytu i osiadł na nieokreślony przeciąg czasu w areszcie śledczym.

Pan Afeltowicz znalazł się w kolizji z prawem. Znalazł się w sposób dość oryginalny.

Od dziecka pan Afeltowicz przepadał za ładnymi wnętrzami. Ile razy zjawiał się z wizytą do znajomych, pierwsze spojrzenie jego kierowało się na urządzenie mieszkania. Tkliwym spojrzeniem obejmował stoliki, kanapy, krzesła. Okiem znawcy patrzał na obrazy i w duszy obliczał, ile kosztowała stojąca w rogu szafa i jaka jest rzeczywista wartość załadowanej książkami etażerki. Myśli jego biegły dalej. Prowadząc obojętną rozmowę towarzyską, pan Afeltowicz wyobrażał sobie swoje własne mieszkanie z taką szafą, takim obrazem i taką etażerką. Żegnając się z gospodarzem, ze smutkiem żegnał oczyma meble, miał nieodpartą chęć zabrać coś z mebli do domu. Ale wychowanie i wrodzona kurtuazja nie pozwalały mu wziąć wraz z płaszczem szafy albo lustra.

W ten sposób zamiłowanie do ładnych mebli w dalszym ciągu pozostawało niezaspokojone.

Trzeba bowiem wiedzieć, że pan Afeltowicz własnych mebli nie posiadał. Przed paru dniami pan Afeltowicz zdecydował, że nadszedł czas się umeblować. Miał już po uszy tego ciągłego braku najprymitywniejszych nawet sprzętów. Postanowił więc raz wreszcie poczynić pozytywne kroki celem zdobycia takowych. Bawiąc wieczorem u znajomych, już gotów był dyskretnie zabrać stół i kanapę, ale tak się znowu złożyło, że nie mógł tego uczynić.

Wracając wieczorem do domu, pan Afeltowicz minął dom Towarzystwa Nauczycieli Szkół Wyższych. Obojętnie rzucił okiem na ciemne szyby okien i poszedłby dalej, gdyby nie wrodzona ciekawość. Pan Afeltowicz podszedł do pierwszego z brzegu okna i zajrzał do suteryny. Zabłąkany promień księżyca oświetlał srebrzystą smugą duży pokój. Serce drgnęło w panu Afeltowiczu. W pokoju były… meble!

Nikt nie ustalił dotychczas, co nastąpiło później.

Wiadomo jest tylko, że późną nocą gospodarz domu, w którym mieszkał pan Afeltowicz obudzony został jakimś hałasem i nie bez zdziwienia ujrzał swego lokatora dźwigającego na plecach duże żelazne łóżko. W kwadrans później pan Afeltowicz ciągnął dwa wspaniałe materace. Jeszcze później ujrzano go z dużym stołem. Później zniósł do swego pokoju trzy krzesła, szuflady i nocny stolik. Pan Afeltowicz wreszcie się umeblował. W życiu jego zaczynał się nowy etap. Pokój został urządzony z wdziękiem i gustem. Na stole postawiona została nawet fotografia samego pana Afeltowicza w pamiątkowej ramce.

Rozpromieniony pan Afeltowicz siedział przy stole i dumał nad meblami, gdy nagle otworzyły się drzwi i do jego pokoju weszli dwaj policjanci.

Od tej chwili wszystko się zmieniło. Pokój, w którym znalazł się pan Afeltowicz, nie posiadał żadnych mebli. Była tam tylko ordynarna prycza. Poza tym było tam kilka osobistości ze świata kryminalnego. Pan Afeltowicz potraktował ich jednak z góry, gdyż nie uważał siebie za kieszonkowca.

Torpeda 1936, nr 4, s. 4