Aktualności OCZY I USZY GDYNI: Pirotechnik Negusa z Witomina
BibliotekaGdynia.pl zaprasza na trzecie wydanie cyklu historycznego Oczy i uszy Gdyni, w którym prezentujemy wybrane teksty z wydawanego w drugiej połowie lat 30. XX wieku gdyńskiego tygodnika Torpeda. Artykuły zawierają opisy prawdziwych wydarzeń w humorystycznej, fabularyzowanej formie.
W ostatnim wydaniu Oczu i uszu Gdyni przedstawiliśmy historię małżeńskiej niedoli, z udziałem gdyńskiego mierniczego pana Bolesława R., który chcąc nastraszyć gnębiącą go żonę, uknuł szaloną intrygę, która wiązała się z zakupem trumny dla samego siebie. Kolejny odcinek to artykuł opowiadający o pułkowniku Jacewiczu, hodowcy królików i pirotechniku z Witomina, który po stworzeniu kilku niezbyt udanych wynalazków, chciał uzbroić we własnej roboty granaty ręczne armię Haile Selassiego!
Zbiorem i opracowaniem tekstów zajął się Krzysztof Chalimoniuk – doktor nauk humanistycznych, historyk i bibliotekarz. Znany z naszego facebookowego cyklu Z archiwum Biblioteki Wiedzy, w którym prezentowaliśmy archiwalne artykuły z dostępnej w naszych zbiorach międzywojennej prasy, oraz z prowadzenia licznych prelekcji w bibliotece, poświęconych m.in. historii Gdyni i gdyńskiego portu.
Pirotechnik Negusa z Witomina
Pan pułkownik Jacewicz mimo swego stopnia, zdobytego jeszcze w czasie wojny światowej w szeregach b. armii rosyjskiej, nie należy do tzw. grupy pułkowników i polityką się nie zajmuje. Od grupy tej przejął jednak sposób krańcowej zmiany zawodów, toteż po opuszczeniu Urzędu Celnego w Gdyni osiadł na Witominie i zajął się hodowlą królików.
Króliki wypełniały jednak tylko pewną część życia pana pułkownika – pan pułkownik Jacewicz zajmował się bowiem pirotechniką. Proch był już wymyślony, co ogromnie upraszczało jego pracę, ale nie mniej był on ojcem kilku wynalazków. Wynalazł on szereg ogni sztucznych, rakiet i bojek, mających szerokie zastosowanie w żegludze. Ale najszczęśliwszą rzeczą, którą znalazł pan Jacewicz, był entuzjazm dla jego wynalazków ze strony najbardziej dla nich miarodajnej władzy, a mianowicie Urzędu Morskiego. Wynalazki jego były coraz głośniejsze.
Najbardziej znaną była rakieta, która puszczona w czasie weneckiej nocy Białego Krzyża, zamiast efektownie rozpruć granatową kopułę nocy wybuchła za wcześnie i ku przerażeniu obecnych wpadła na s/s Gdynię i zapaliła się o pół metra od przyglądającego się widowisku Pana Prezydenta Rzeczypospolitej. Druga rakieta, która dała pewien rozgłos panu Jacewiczowi, została wystrzelona jako sygnał dla pilota w burzliwą noc, podczas szalejącego sztormu u brzegów Szwecji przez Generała Mariusza Zaruskiego z pokładu Zawiszy Czarnego. Niestety, pilot nie zauważył jej, gdyż zamiast materiałów wybuchowych rakieta wypełniona była... piaskiem z rodzimego Witomina.
Znaleziono jednak wytłumaczenie dla naszego popularnego wynalazcy i Urząd Morski w dalszym ciągu ozdabiał swymi pieczęciami fabrykaty zapalonego pirotechnika.
Pewnego dnia, gdy wyzionął ducha ostatni królik na Witominie, pan pułkownik Jacewicz usiadł przy biurku i napisał list do Negusa. Mieszkając na Witominie, a więc mając możność wczucia się w stosunki abisyńskie, pan pułkownik doszedł do przekonania, że doskonale zaopatrzy w pewien system granatów ręcznych armię Haile Selassiego. List doszedł do rąk Negusa. W parę tygodni później król królów z Addis-Abeby kreślił sążnisty list do królików na Witominie. Pan pułkownik Jacewicz został oficjalnie zaproszony do Abisynii. Miał już wyjechać, ale jego ukoronowany kontrahent nie przysłał mu pieniędzy na drogę.
Zamiast granatów, mających rozszarpać włoskich intruzów pan Jacewicz w dalszym ciągu wyrabiał więc swoje rakiety i z wielkim zamiłowaniem opracowywał bójki. Bójki są przyrządami, przywiązanymi do kół ratunkowych, które uderzając o wodę, wybuchają, a zapalony w nocy ogień wskazuje ratowanemu, gdzie pływa jego zbawienie. Jak widać, zamiast destrukcyjnych przyrządów niosących śmierć pan Jacewicz poświęcił się konstrukcji przyrządów ratujących życie. Urząd Morski w dalszym ciągu patronował wynalazcy.
W ubiegłym tygodniu przed uruchomieniem żeglugi przybrzeżnej na czas sezonu wysoka komisja Urzędu Morskiego przybyła do Żeglugi Polskiej, aby sprawdzić stan sprzętu ratowniczego. Jeden z członków komisji kazał wypróbować koło ratunkowe z witomińską bójką. Rzucono je do wody. Rozległ się plusk spadającego koła i już, już miał wybuchnąć płomień, gdy płomień właśnie nie wybuchł. Wyciągnięto koło i zajrzano do puszki.
W puszce było... trochę piasku i stary numer Expressu Ilustrowanego. Akurat strona z przygodami Pata i Patachona. Najgłośniejszym wybuchem w życiu pana pułkownika Jacewicza był wybuch oburzenia, który nastąpił wśród komisji i dyrektorów Żeglugi.
Ale pan Jacewicz wytłumaczył, że ta bójka pochodzi z serii modelów z marca roku 1935 i stąd całe nieporozumienie. Urząd Morski może i zgodziłby się na to wytłumaczenie, gdyby nie numer Expressu, noszący datę... 3 czerwca roku 1935. Nastąpiła zrozumiała konsternacja.
Negus przypuszczalnie nie dowie się o tym wypadku, a wielka szkoda. Cieszyłby się na pewno z tego, że nie posłał pieniędzy na drogę. Chociaż, kto wie, może właśnie taki granat, zawierający artykuł z paszkwilem na Mussoliniego i wpadający w waleczne szeregi żołnierzy marszałka Badoglia odniósłby większy sukces od kul dum-dum i innych oryginalnych zabiegów militarnych Negusa. Prestiż pirotechniczny pana pułkownika Jacewicza o mało nie został zachwiany wśród tzw. czynników miarodajnych i gdyby nie oświadczenie, że przystępuje do bojkotu Expressu Ilustrowanego, kto wie, czy by nawet nie zrezygnowano z jego dalszych usług.
Torpeda 1936, nr 3, s. 4
Kolejne artykuły ukazywać się będą cyklicznie, co trzy tygodnie. Towarzyszy im dodatkowy, facebookowy cykl, w którym przedstawiamy satyryczne ilustracje z Torpedy, opisujące gdyński krajobraz społeczno-polityczny połowy lat 30. XX wieku.
Oprócz cyklu Oczy i uszy Gdyni zachęcamy do wysłuchania najnowszego podcastu Biblioteki Gdynia Śledźcastu. W pierwszym odcinku Krzysztof Chalimoniuk rozmawia z profesorem Markiem Grzybowskim o powstaniu miasta Gdynia oraz gdyńskiego portu.