Rany wylotowe
Rutu ModanRany wylotowe zostały nagrodzone jedną z bardziej prestiżowych nagród komiksowych – Nagrodą Eisnera w 2008 roku. Pomimo upływu lat, wciąż do nas przemawia, choć zapewne w inny sposób, bo i też funkcjonuje w innym geopolitycznym kontekście. Wbrew jednak okładce, tytułowi oraz naszym własnym skojarzeniom praca Rutu Modan nie dotyczy konfliktu palestyńsko-izraelskiego, nawet jeśli gdzieś on istnieje na granicy tej historii.
Głównym bohaterem komiksu jest Kobi Franko z Tel Aviwu mieszkający z ciotką i jej mężem po tym, jak ojciec wyrzucił go z domu po śmierci matki. Od tamtego czasu obaj nie utrzymują ze sobą właściwie żadnego kontaktu. Pewnego dnia spotyka Numi, kobietę twierdzącą, że jego ojciec zginął w jednym z mniejszych zamachów i razem muszą sprawdzić, czy tak rzeczywiście było. Skąd w ogóle o tym wiedziała? Jak się dość szybko okazuje – była dziewczyną jego ojca. Wspólne poszukiwania, początkowo wyboiste i najeżone konfliktami, bardzo ich do siebie zbliżą. Jednak czy dwoje ludzi, których łączy strata tego samego człowieka, będzie potrafiło stworzyć trwałą relację?
Niewątpliwą zaletą Ran wylotowych jest fakt, że centralna dla całej opowieści postać ojca nigdy się w niej tak naprawdę nie pojawia. O niej się mówi, wspomina, wyklina, narzeka, opowiada o jego przeszłości czy różnych dokonaniach, on sam nigdy jednak się nie pojawia. Nawet wówczas, gdy zgodnie z narracją powinien. Ten brak staje się wręcz namacalny, nadający sens tytułowi komiksu: nie chodzi bowiem o rany odniesione w wyniku postrzału, a emocjonalne, głębokie zranienia z ręki nieobecnego i niekompetentnego rodzica, partnera, męża. Rutu Modan narysowała komiks o relacjach międzyludzkich, na które cień rzucił toksyczny w swoim postępowaniu ojciec, a także o próbie wyrwania się z tej wyuczonej bezradności. To naprawdę ciekawa propozycja.