Śledźcast Transkrypcja Śledźcast #7

Śledźcast #7: Morskie opowieści. Tajemnice Muzeum Marynarki Wojennej/ T. Miegoń, K. Chalimoniuk — transkrypcja

 

Krzysztof Chalimoniuk: Witam państwa serdecznie w kolejnym wydaniu Sledźcastu, podcastu biblioteki Gdynia. Nazywam się Krzysztof Chalimoniuk i będę miał przyjemność go dla państwa poprowadzić. W dzisiejszym odcinku z cyklu „Morskie opowieści” moim i państwa gościem jest pan Tomasz Miegoń, dyrektor Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Nasz gość to człowiek o wielu twarzach, absolwent Uniwersytetu Gdańskiego, Akademii Marynarki Wojennej, dziennikarz, podróżnik, marynarz, pisarz, publicysta i wreszcie, oczywiście, dyrektor Muzeum Marynarki Wojennej. Którą działalność najbardziej, najmilej pan wspomina dzisiaj?

Tomasz Miegoń: Ja mam o tyle szczęście, że każda z profesji, którą wykonywałem była ciekawa, interesująca i żadnej nie żałuję. Kilkanaście lat jako dziennikarz telewizyjny, trzy lata pływania także, no jedenasty rok jestem dyrektorem Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Mam to szczęście, że praca ciekawa. Otaczają mnie ciekawi ludzie.

K. C.: Jest pan autorem współautorem kilku pozycji książkowych: „Gdynia i Kempa Oksywska 1939” oraz „ORP Błyskawica. Wierny okręt.”

T. M.: Kilku, czyli dokładnie dwóch w tym wypadku.

K. C.: Tak, dokładnie dwóch. Jest też pan autorem licznych publikacji zamieszczonych w „Nautologii”, roczniku gdyńskim, „Biuletynie Historycznym” i gazetach codziennych, do których oczywiście czytelników do naszej biblioteki zapraszamy. Mam takie pytanie, z pana kariery morskiej jako nawigatora znam kilka ciekawych historii. Czy jest szansa, że powstaną wspomnienia z tych czasów?

T. M.: Jak przejdę na emeryturę i przeżyję głównych bohaterów tych historii, to tak, to opublikuje wtedy.

K. C.: Pierwsze pytanie, czym jest Muzeum Marynarki Wojennej? Jakie spełnia funkcje?

T. M.: Muzeum Marynarki Wojennej! U nas można zobaczyć historyczną broń, w tym armaty, muszkiety, karabiny, broń przeciwlotniczą. Można zobaczyć fotografie, dokumenty, a poprzez nasze mikro — kino i multimedia wiele, wiele więcej! Artefakty, pamiątki. Tu można prześledzić historię polskich sił morskich. Dowiedzieć się czym były, czym są, a jeżeli mamy dobrego przewodnika i zechce nam się przeanalizować pewne rzeczy, czym mogą być, bo to jest ważne. Przyszłość, w tej chwili, morskiego rodzaju sił zbrojnych się waży. To kluczowe zagadnienie również dla naszego bezpieczeństwa nie tylko na morzu, ale również bezpieczeństwa gospodarczego. Muzeum to 34 000 obiektów, nie licząc dokumentów i nie licząc fotografii z tym wszystkim będzie coś koło pół miliona. Muzeum to również jednostki pływające. Co prawda już na lądzie, ale jako pierwszy pojawił się ORP Batory, ścigacz Straży Granicznej. Czy on rzeczywiście kiedykolwiek nosił te ORP przed nazwą to jest kwestia dyskusyjna. W każdym razie zmobilizowany w trzydziestym dziewiątym roku. Jako jedyny podjął udaną próbę, bo nieudanych było więcej, przedarcia się przez niemiecką blokadę Helu pierwszego i drugiego października trzydziestego dziewiątego roku i dotarcia z kilkunastoosobową załogą do Szwecji. Później pojawiła się Samarytanka, statek sanitarny, który znany jest mieszkańcom Gdyni i nie tylko. Pamiętają go zapewne z racji tego, że przez kilkadziesiąt lat był rodzajem pomnika ustawionego przed dyrekcją Stoczni Gdyńskiej. No i nasz najnowszy, i zarazem największy obiekt pływający, i w ogóle największy obiekt Muzeum Marynarki Wojennej, czyli okręt podwodny. W listopadzie zeszłego roku transportowaliśmy go ze Stoczni Wojennej poprzez centrum miasta do Muzeum Marynarki Wojennej. Kończymy pracę na samym okręcie. Jeszcze będą malowania dwiema warstwami farby i lakierem bezbarwnym. Ostatnie prace przy wnętrzu okrętu. Hologram będziemy montować niedługo. Prace budowlane są zaawansowane, ale jeszcze sporo jest roboty przy tym. No i później odbiory techniczne straży pożarnej. Staramy się jak najszybciej udostępnić go zwiedzającym, ale uprzedzając pytanie nie powiem, kiedy, bo nie jestem w stanie zagwarantować daty. Staramy się, żeby nastąpiło to w tym roku.

K. C.: Czyli muzeum się rozwija, a słuchając informacji na temat zbiorów, pomyślałem, że Gdynianie są bezpieczni. Mamy własny arsenał gdyński. Na wypadek jakiegoś ataku możemy się bronić.

T. M.: O, i to jeszcze jaki! Armata 152,4 milimetra o zasięgu prawie 25 km, broń przeciwlotnicza, ciężkie karabiny maszynowe, ale mamy również sporo mundurów, całe, całe magazyny. Oczywiście mówię pół-żartem o tej broni, bo ona nie jest sprawna. To są obiekty muzealne i tak też są zaznaczone międzynarodowym oznaczeniem mówiącym o tym, że ten nasz obiekt i wszystkie artefakty, również te wielkogabarytowe typu armaty, okręt — no były okręt, teraz to już nie jest okręt, to jest obiekt muzealny — są pod międzynarodową ochroną, są chronione międzynarodowymi konwencjami przed atakiem w razie konfliktu zbrojnego. W razie wojny konwencje gwarantują obiektom kultury to, że nie będą atakowane. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że to bujda, bo wiemy co się dzieje na Ukrainie. Gościliśmy jakiś czas temu panią wicedyrektor z Muzeum Wojny Ojczyźnianej z Kijowa. No, opowiadała rzeczy straszne o tym jak są grabione zbiory, o tym, że w wyniku przygotowań zostały ewakuowane te najcenniejsze. Było to różnie w różnych muzeach. Tym niemniej jednak coś takiego podpada pod przestępstwo wojenne, pod zbrodnie i dlatego jednak mimo wszystko lepiej być przygotowanym. My jesteśmy przygotowani na różne warianty, jak każde muzeum, którego organizatorem jest Minister Obrony Narodowej, ale nie tylko. Wiem, że te, które podlegają samorządom Ministrowi Kultury, również są przygotowane do ewentualnej ewakuacji nie tylko w czasie wojny, ale na skutek wydarzeń zupełnie nieprzewidywalnych jak jakieś klęski, powodzie i tak dalej. Musimy być przygotowani i jesteśmy.

K. C.: A jak wygląda przyszłość muzeum? To ciekawe pytanie.

T. M.: Przyszłość muzeum, ta najbliższa, to oddanie zwiedzającym do zwiedzania dawnego ORP Sokół. To okręt podwodny typu Kobben, który od kilku miesięcy już stoi na terenie muzeum. No, niezwykłą rzeczą był jego transport przez centrum miasta. Ale patrząc dalej, staramy się o pozyskanie terenów pod oddział lotniczy. Mamy sporo statków lotniczych. Sporo to chcemy mieć. W tej chwili jest ich kilka. Większość stoi w Dęblinie, w Muzeum Sił Powietrznych, ale są nasze. Przedłużamy co rok umowę. One tu wrócą. Wrócą na Wybrzeże, nawet jeżeli nie do Gdyni, to na Wybrzeże po to, żeby ktoś zainteresowany historią lotnictwa morskiego, które przez wiele lat było integralną częścią marynarki wojennej nie musiał jechać kilkaset kilometrów od Gdyni, tylko zobaczyć to wszystko tu. Nawet jeżeli nie w Gdyni, to w bliskiej okolicy takiej, żeby w ciągu tych kilkudziesięciu minut najwyżej samochodem można było z Gdyni tam dotrzeć. Rozważamy kilka lokalizacji, prowadzimy rozmowy, staramy się pozyskać. Terminu otwarcia tego oddziału nie podam, bo to, w tej chwili starania są na razie na etapie rozmów. Co z tego wyniknie? No musi wyniknąć coś dobrego.

K. C.: No czekamy niecierpliwie.

T. M.: Ja również.

K. C.: Jak wiemy, pogoda na wybrzeżu czy Gdyni nie rozpieszcza. Turyści szukają silnych wrażeń, rozrywki. Czy Muzeum Marynarki Wojennej jest takim punktem atrakcyjnym turystycznie? Ja wiem, że tak. Ale czy nasi słuchacze?

T. M.: Przewodnicy, edukatorzy. Naprawdę mamy dobrych i przewodników, i edukatorów. W ogóle wszyscy pracownicy są kompetentni, więc i przewodnicy, i edukatorzy potrafią zająć godzinę, półtorej ciekawą, naprawdę opowieścią. Edukatorzy prowadzą lekcje muzealne dla dzieci w różnym wieku. Mamy tych lekcji dosyć dużo, co jakiś czas wprowadzamy kolejne, nowe. Dzieci są zainteresowane — frekwencja i zainteresowanie same o tym mówią. Nie są tylko szkoły. To również rodzice są zainteresowani. No muszę powiedzieć, że przed pandemią osiągnęliśmy bardzo dobrą frekwencję. To było ponad 174 000 osób w ciągu roku, łącznie z ORP Błyskawica. Od razu powiem, że ORP Błyskawica nie jest własnością Muzeum Marynarki Wojennej, tak jak spora część zwiedzających sądzi. Kiedyś to była jedna instytucja, kiedyś była inna struktura — szefem kierownika czy później dyrektora muzeum był dowódca marynarki wojennej, a muzeum było częścią marynarki wojennej, podobnie jak Błyskawica. Później struktura ta się zmieniła. Kilkanaście lat temu muzeum zmieniło podległość. Dyrektor muzeum podlega bezpośrednio Ministrowi Obrony, który część swoich kompetencji scedował na wiceministra, na dyrektora Departamentu Edukacji, Kultury i Dziedzictwa. Natomiast Błyskawica dalej jest okrętem w służbie. Oczywiście współpracujemy. Urządziliśmy tam kolejną już wystawę stałą na ORP Błyskawica. Ona jest poświęcona głównie Błyskawicy, w zasadzie, powiedzmy, okrętom typu „Grom”. Cała reszta historii jest gmachu muzeum. Nasi przewodnicy oprowadzają po Błyskawicy. Relacje z kolejnymi dowódcami tego okrętu oraz z dowódcą trzeciej flotylli, który jest przełożonym dowódcy ORP Błyskawica są znakomite. No ORP jest okrętem służbie. Co to znaczy? To znaczy, że ma załogę złożoną z marynarzy zawodowych, bo innych już w tej chwili nie ma, chyba że doliczymy tak zwanych dobrowolsów. No ale ich na Błyskawicy nie ma. Błyskawica jest najstarszym okrętem klasy „Niszczyciel” istniejącym na świecie. Błyskawica jest zadbana, jest w bardzo dobrym stanie dzięki załodze. Załodze, która naprawdę ma służbę, nie mniej ciężką niż ci na okrętach będących operacyjnymi okrętami. Błyskawica jest w służbie takiej czy innej, może nieoperacyjnej może muzealnej, ale jej załoga ma specjalności zdobywane podczas rejsów, wyjść w morze na okrętach będących w służbie i to są również żołnierze Polskich Sił Zbrojnych, nie tylko konserwatorzy obiektu bardzo starego, ale który zabytkiem nie jest. Nie jest, bo wciąż jest okrętem w służbie.

K. C.: A jak wygląda kwestia działalności wydawniczej muzeum? Mówię to dlatego, że przecież nie wszyscy mogą z różnych powodów przyjechać do Gdyni, a chcą, interesują się tematyką morską, tematyką muzealną.

T. M.: Wydajemy „Biuletyn Historyczny.” To jest rocznik, który już w tej chwili spełnia wszystkie kryteria, które obowiązują czasopismo naukowe, punktowane. Staramy się, by autorami artykułów są osoby, które mają autorytet, bardzo duży autorytet w środowisku historycznym w środowisku, powiedzmy, szeroko pojętym morskim, które stosują warsztat naukowy, bo to jest wymagane. Mamy recenzentów, którzy recenzują artykuły, nie wiedząc, kto jest ich autorem. Staramy się, żeby ten poziom był jak najwyższy. No i staramy się od pewnego czasu o to, żeby nasz „Biuletyn Historyczny” stał się pismem punktowanym. Czyli autorzy otrzymywali punkty, które później będą przydatne do rozwijania ich kariery naukowej. Poza tym, wydajemy książki — wydajemy książki współpracując z autorami. Część pozycji, na przykład „Błyskawica. Wierny okręt.” to jest pozycja autorstwa pracowników muzeum, przede wszystkim Wirginii Węglińskiej, szefowej działu historyczno-naukowego, Marcina Kłodzińskiego, Aleksandra Goska, mojej skromnej osoby chyba w najmniejszym stopniu. Ale z tego wydawnictwa jesteśmy dumni. To jest wydawnictwo dwujęzyczne. Poza tym, wydajemy inne rzeczy, które są dostępne w naszym sklepiku. Staramy się, żeby poziom merytoryczny tego, co wydajemy był jak najwyższy, ale również poziom estetyczny. Żeby okładka była dobrze zrobiona, żeby papier był taki jak trzeba, żeby to wszystko się nie rozleciało po paru latach, żeby to było solidne, fajne, dobre do przyjemnego czytania, a nie tylko naukowe. Ilustracje, które stosujemy tu pochodzą najczęściej z naszego archiwum fotograficznego. Mamy duże archiwum fotograficzne i z tego co wiem, to książki nasze cieszą się zainteresowaniem nie tylko w Polsce. Polonia, na przykład brytyjska, ale nie tylko — sami Brytyjczycy, na przykład, z Cawes byli bardzo zainteresowani publikacjami, szczególnie tymi dwujęzycznymi. No, w zasadzie tylko takimi, jak ta „Błyskawica. Wierny okręt”. Dlaczego w Cawes? No, bo w Cawes w czterdziestym drugim roku Błyskawica, która była w roku trzydziestym siódmym zbudowana w tamtejszej stoczni, to powróciła na remont w roku czterdziestym drugim do tego zakładu, który ją budował — ją i Groma bliźniaka. No, bliźniaka, jeżeli tak można okręt siostrzany, bo ciut ciut starszy, ale niemalże identyczny. I nalot odparła niemieckich bombowców. Nie to, że żadna bomba nie spadła na miasto, ale rozbiła szyki. Bomby były niecelne. Uratowana została stocznia, a zniszczenia, choć duże były o wiele mniejsze niż mogłyby być, gdyby wszystkie bomby były celne lub choćby spadły na miasto. Oni o tym pamiętają. Byłem, ile? Trzy lata temu chyba, na uroczystościach i tam na niemal każdej kamienicy w centrum polska flaga była wywieszona. Tam hotel, jak się dowiedzieli, że przybywamy z Gdyni i jesteśmy z Muzeum Marynarki Wojennej, ale więc związani w jakikolwiek sposób z marynarką wojenną, to w hotelu obniżyli cenę do 50%. Wieczorem w kilka osób poszliśmy na drinka i na piwo. Okazało się, że nie płaciliśmy nic. Mimo moich prób zapłacenia, nie! Nie chcieli! Za darmo. Dlatego, że jesteśmy z Polski, jesteśmy związani z Błyskawicą. Koncerty, nadawanie nazw polskich bohaterów związanych z marynarką wojenną, kolejnym placom w mieście, kolejne tablice upamiętniające Groma i Błyskawicę, przede wszystkim Błyskawicę. Franck Plac, Franck od nazwiska komandora, francuskiego dowódcy Błyskawicy. Nawet pamiętają — w rozmowach to się przebija — wiedzą o małpie Betty. Małpa Betty, najsłynniejszy zwierzak w polskiej marynarce wojennej. Małpiszon ten został poznany przez załogę w pewnym barze w Gibraltarze. Okazało się, że z wdzięcznością małpka przyjęła papierosa, wypiła piwo i poszła za marynarzami na okręt. Oni wcale jej tam nie zachęcali, ale poszła. Poszła i została. Miała taką zdolność niezwykłą, że wyczuwała poprzez wibrację powietrza prawdopodobnie, nadlatujące bombowce, zanim zobaczyli to obserwatorzy i ten prymitywny radar, którym w pewnym momencie Błyskawica zaczęła dysponować. Ogłaszano, po pewnym czasie — już dowódca ogłaszał alarm — jak tylko Betty zaczął szaleć, mówię zaczął, bo myśleli, że tu dziewczynka, ale to był chłopiec jednak. Było to zwierzę bardzo inteligentne, ulubione. No, że miało swoje słabości. No i poprzez te słabości generalnie wracając z lądu, pewnie też z jakiegoś baru Betty poślizgnęła się na trapie, spadła do lodowatej wody, dostała zapalenia płuc i było po Betty. Był smutek, była niemalże żałoba. Później tam były inne zwierzaki, ale Betty to już nikt nie dorównał.

K. C.: No cóż, troszkę nieznana historia II Wojny Światowej.

T. M.: Tych historii jest wiele. Po to jest też muzeum, żeby do nich docierać, ujawniać, propagować, bo to elementy dziejów tej naszej marynarki wojennej.

K. C.: I publikować.

T. M.: I publikować.

K. C.: Czekamy na książkę o Betty.

T. M.: Betty już jest w kilku publikacjach, nawet kolorowance dla dzieci. Coś takiego zrobiliśmy. Jest elementem wystawy na samej Błyskawicy. Mamy czajnik, w którym Betty chłodziła rozbolałą głowę po nieprzespanej nocy. Także to takie rzeczy się zachowały i zapraszamy do Muzeum Marynarki Wojennej.

K. C.: Ale wracając na nieco pewniejszy, stabilny, stały grunt, na ląd. Odbywają się też w muzeum różnego rodzaju imprezy, tak jak konferencje poświęcone historii głównie marynarki wojennej, ale nie tylko.

T. M.: Nie tylko! „Wojna i morze — od średniowiecza do czasów współczesnych.” Zaryzykowaliśmy. Wstrzeliliśmy się — szósta edycja była teraz, co roku się odbywa — wstrzeliliśmy się w okres, w którym chyba nikt nie robi żadnych konferencji. Sierpień, druga połowa sierpnia. Ten eksperyment udanym się stał. Zapraszamy pośród wielu chętnych tych ludzi, którzy rzeczywiście wiemy, że mają dużo do powiedzenia na dany temat. To może być temat zupełnie niszowy. Są profesorowie. No, stałym gościem jest, na przykład pan profesor Kubiak, pan profesor Franz z Poznania. Pracownicy muzeum również swoje wystąpienia tam mają. Tematyka jest słuszna. Na przykład, pani doktor Pastorek z Warszawy mówi o flocie holenderskiej. Flota holenderska, siedemnasty i osiemnasty wiek. Wydawało się, że to temat mało interesujący, a odpowiednio przekazany — na przykład, jeden z wykładów dotyczył żywienia na żaglowcach holenderskich, z siedemnastego i osiemnastego wieku — naprawdę przyciąga uwagę nie tylko zgromadzonych, ale również publikacji, które są później wydawane przez nas pokonferencyjne, czyli ten biuletyn również jest w „Biuletynie Historycznym.” Również publikujemy wystąpienia konferencyjne. Można mówić o różnych okresach. No, profesor Kubiak, komando porucznik rezerwy, świetnie opowiada o rzeczach, które są mało znane, czyli o takich zupełnie niszowych rzeczach — o maleńkich państwach i konfliktach, o których często szeroka opinia publiczna w ogóle nie miała pojęcia. Konferencja jest otwarta. Konferencja jest transmitowana online. O terminie konferencji informujemy na naszych mediach społecznościowych. Zapraszamy.

K. C.: Poza publikowaniem czasopisma, wydawaniem książek czy materiałów konferencyjnych, w muzeum znajdują się też innego rodzaju wydawnictwa, plany okrętów, mapy. Które uważa pan za takie najciekawsze, czy może, które były najbardziej trudne do zdobycia?

T. M.: Nie wiem. Nie wiem dlatego, że popatrzmy. Różne obiekty mamy. No, armata, kaliber 152,4 mm — kilkanaście ton waży — to w cenie złomu, no jakieś tam pieniądze są. W cenie historii dwie się takie zachowały. To była armata walcząca z niemieckimi okrętami w trzydziestym dziewiątym roku, największy kaliber broniący Wybrzeża. Bateria cyfrowa imienia Heliodora Laskowskiego dowodzona przez kapitana, późniejszego komandora Przybyszewskiego. To coś niesamowitego. Bandera, stara bandera na pierwszy rzut oka brudna, ale to nie jest brud. To jest krew dowódcy Jastrzębia — ORP Jastrząb — okrętu podwodnego, który został pomyłkowo zatopiony przez sojuszników, Brytyjczyków i Norwegów. Uznano, że jest niemieckim U-botem. Sytuacja się wyjaśniła, ale zginęło kilku ludzi. Ranny został dowódca. To jego krew na tej banderze, bo on ją trzymał po to, żeby sojusznicy zobaczyli, że nie są Niemcami, tylko są polskim okrętem. Zobaczyli. Strzelać przestali. Bandera się zachowała. Krew dowódcy, teraz taka brunatna część. Dopiero pod światłem widać, że to rzeczywiście nie jest, nie jest bród, nie jest kurz, nie jest pył. Jaką wartość ma ta bandera? Tego skrawka płótna do niczego już nieprzydatnego? Ma wartość również emocjonalną, nie tylko historyczną, ale jest czymś bezcennym. To samo można powiedzieć o wielu innych obiektach i nie podejmuje się odpowiedzi na to, który — czy mapa Lubinusa, na przykład — który z naszych artefaktów, z naszych muzealiów jest najsłynniejszy, najciekawszy, bo to już są indywidualne kwestie dla każdego zwiedzającego. Dla mnie i myślę dla większości muzealników, nie tylko z naszego muzeum, no to cenne jest wszystko. A są jakieś ekstra perełki, a można się różnić poglądami, która ta perełka jest jeszcze lepsza, a może wszystkie są najlepsze.

K. C.: Wracając do kwestii zbiorów, mamy w tej chwili wrzesień. Pomijamy kampanię wrześniową na Wybrzeżu i z punktu widzenia muzeum, czy wszystko zostało już odnalezione, co muzeum się znajduje?

T. M.: Ależ skąd? [śmiech] Myślę, że nie. Że to są kolejne lata i dziesiątki lat, kiedy wykopaliska, kiedy znajdowane są niektóre rzeczy przypadkiem, kiedy odnajdywane są dokumenty, kiedy no, co prawda nie z trzydziestego dziewiątego roku, ale z ORP Krakowiak — trafiła kilka lat temu do nas bandera, o której nie mieliśmy pojęcia. Skąd? Z Republiki Południowej Afryki! Przyjechała grupa osób bez zapowiedzi. Ja akurat byłem na plaży, a bo mieliśmy akcję wyciągania dwóch armat zatopionych tam. Współpraca nurkami. Pozdrawiam Fryzjera, ludzie na Wybrzeżu wiedzą kto to jest. I dostałem telefon! Że są jacyś ludzie — niespecjalnie mówią po polsku, nie wszyscy w każdym razie — żebym przyjeżdżał, bo podobno przyjechali z Afryki i coś dla nas mają. Przyjechałem. Rzeczywiście dosyć się spieszyli, bo byli poumawiani. Przyjechali — to chyba siedem osób było — przyjechali z bodajże Johannesburga, bo tam jeden z marynarzy z naszego niszczyciela się osiedlił. Przed śmiercią powiedział, żeby tę banderę przekazali jak tylko przyjadą do Polski po jego śmierci do Muzeum Marynarki Wojennej. O, trochę lat minęło zanim oni do Polski przyjechali, ale w końcu przyjechali, przywieźli i zostawili. No coś niesamowitego! Bandera bardzo zadbana, widać było, że trzymana w dobrych warunkach i dobrych warunkach przywieziona do Muzeum Marynarki Wojennej. Wzbogaciła nasze zbiory! Takich darowizn jest sporo. Publikujemy na naszych mediach społecznościowych, co ciekawsze. Chociaż z tą ciekawością, no właśnie mówię! To, co przed chwilą żeśmy powiedzieli. Wszystko jest ciekawe. Wartość materialna — ktoś to gdzieś tam ocenia. Generalnie może ocenić, ale dla mnie rzeczy te poza rzeczami takimi najprostszymi jak jakiś pocisk rewolwerowy, których miliony czy dziesiątki milionów zrobiono. One oczywiście są cenne, może nie tak cenne jak ta bandera i tak dalej i je można wycenić w złotówkach, jakoś tam. No jest rynek kolekcjonerski, jest rynek na takie rzeczy, ale nie ma rynku na bandery z krwią dowódcy, na bandery wojenne, na artefakty, na dokumenty z podpisem najwybitniejszych polskich dowódców bohaterów II Wojny Światowej lub twórców marynarki wojennej, a takie dokumenty posiadamy.

K. C.: Czyli tylko mieć nadzieję i czekać na nabytki muzeum gdyńskiego, ale gdzie one się mieszczą, te nabytki?

T. M.: No z tym jest problem, już nie taki duży. Był znacznie większy. Zaryzykuję twierdzenie, że większość polskich muzeów — większość jak nie wszystkie — borykają się z brakiem powierzchni magazynowych. Myśmy ten problem rozwiązali. Udało się nam to. Kilka lat temu udało nam się pozyskać fundusze i zbudować magazyn studyjny, podziemny. Dlaczego podziemny? Dlatego, że mamy bardzo niewiele powierzchni na ekspozycję zewnętrzną. No powiedzmy, że nie tak niewiele, ale nie chcemy jej tracić. W związku z tym budynek — cała ta infrastruktura — został zbudowany poniżej powierzchni Ziemi. Wykopaliśmy, więc wielką dziurę. Urządziliśmy tam magazyn studyjny, a więc dostępny dla zwiedzających. To nie znaczy, że każdy, kto kupi bilet, tam wejdzie od tak sobie. Tam również są pracownie konserwatorskie. Tam jest ruch również ciężkich obiektów. Ze względów bezpieczeństwa, tylko niewielkie, kilkuosobowe grupy pod opieką pracownika muzeum mogą wejść i zobaczyć co tam jest, więc tutaj problem został złagodzony chwilowo, na najbliższe kilka lat rozwiązany. Powiem więcej, współpraca z Muzeum Miasta Gdyni — bardzo dobrze nam się współpracuje. Mieścimy się w tym samym budynku, tylko wejścia są inne i oni mieli podobny problem jak my, może nawet większy, więc odstąpiliśmy na kilka lat część magazynu, bez której na razie jeszcze możemy się obejść. Jest odpowiednia umowa. Z drugiej strony przyznać muszę, że współpraca z gdyńskim samorządem również układa się znakomicie, bo kilka lat temu, gdy rozmawialiśmy o przekazaniu nieodpłatnie części naszych magazynów, uchwałą przez siebie podjętą rada miasta przekazała nam rodzaj darowizny. 750 000 zł, które było nam bardzo, bardzo potrzebne między innymi na renowację naszego Batorego, który olbrzymie prędkości osiągał przed wojną, a między innymi dlatego, że był z bardzo cienkiej blachy i to niestety koroduje bardzo szybko i trzeba go remontować co jakiś czas i my to robimy. Konserwujemy, remontujemy, jak trzeba. Teraz on jest znakomitym stanie. Za parę razy znowu trzeba będzie konserwację przeprowadzić i te pieniądze wówczas między innymi na to były potrzebne.

K. C.: Czyli rozwój następuje.

T. M.: No, bo od tego jesteśmy. Można się nie rozwijać, owszem, muzeum by jeszcze działało przez jakiś czas. Później ludzie, by już pewnie przestali do niego wracać, bo wiedzieliby, że nic nowego nie zobaczą, czy niewiele nowego. Rozwój to jest podstawa. To, że zbudowano i oddano do użytku sam budynek w 2012 roku. To był wówczas najnowocześniejszy budynek muzealny w Polsce. No to w ogóle zmieniło warunki pracy, warunki przechowywania zbiorów, warunki ich oglądania, warunki zwiedzania, warunki edukacji, także dzieci, także młodzieży. To była rewolucja, a takie mniejsze rewolucje, ale też znaczące dla nas — znaczące, bo na przykład za magazyn studyjny otrzymaliśmy dwa lata temu najwyższą nagrodę muzealniczą w Polsce, czyli Sybillę. Pojechaliśmy na Wawel i nie spodziewaliśmy się tego, bo nigdy żadne muzeum wojskowe wcześniej tego nie dostało, a tu nagle wiceminister kultury wyczytuje, że mamy tą najwyższą nagrodę. No, ale gdybym o tym wiedział, to zabrałbym chyba wszystkich pracowników muzeum, a tak pojechaliśmy we dwójkę i była to chwila wspaniała nie tylko dla mnie, ale myślę, że dla wszystkich pracowników Muzeum Marynarki Wojennej.

K. C.: A teraz takie nieco podchwytliwe pytanie. Zbiory muzealne obejmują różne okresy czasowe, przed stu, dziewięćdziesięciu, pięćdziesięciu czy sprzed dziesięciu lat. Czy ma pan jakiś taki okres historyczny najbardziej ulubiony, do którego ma pan sentyment?

T. M.: Ja się zajmowałem — chociażby pisząc książkę o obronie Gdyni razem z Aleksandrem Goskiem, moim zastępcą — tym okresem lat trzydziestych i budowaniem tej Marynarki Wojennej. No, to jest taki mój, można powiedzieć, konik, ale oczywiście ciekawe są wszystkie okresy. Na innych czuję się pewniej. W innych mniej. Pewnie w każdym razie, mam epokę tą ulubioną, czyli to są te lata trzydzieste i początek wojny — wykorzystanie naszej floty wojennej. Oczywiście, są też w historii te tragiczne momenty. Dłużej niż momenty. Tu chodzi nie tylko o tych rannych i poległych podczas prowadzenia walk, ale również to, co się stało w latach czterdziestych, a szczególnie około roku pięćdziesiątego i do pięćdziesiątego drugiego, czyli procesy odkrywkowe. Czyli to, że ludzi, którzy uwierzyli, że mogą powrócić do służby w Polsce, że jest szansa na demokrację, że międzynarodowe ustalenia coś gwarantują — nic nie zagwarantowały — że ci ludzie po tym jak swoich następców wychowali. Mówię tutaj o, przede wszystkim, o oficerach marynarki wojennej, którzy służyli na Helu, bo w trzydziestym dziewiątym roku, bo oni największe ofiary ponieśli w czasie tych czystek, w czasie tych zbrodni stalinowskich. No, to jest tragedia po prostu, która nigdy nie powinna się wydarzyć. To Marynarka Wojenna procentowo w tych czasach tragicznych, ciemnych największe straty poniosła.

K. C.: Czyli pamiętając o burzliwej, często tragicznej historii Polski, Wybrzeża. Dbajmy o jej zachowanie, upowszechnienie i o badania nad nią.

T. M.: Poznawajmy tą historię także w Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.

K. C.: Dziękuję bardzo panu za spotkanie.

T. M.: Ja również dziękuję.

K. C.: To już wszystko na dzisiaj. Dziękuję serdecznie za wysłuchanie naszej audycji. Kolejne wydania bibliotecznego Śledźcastu ukażą się wkrótce. Gościem dzisiejszego podcastu był pan Tomasz Miegoń, dyrektor Muzeum Marynarki Wojennej.

T. M.: Dziękuję bardzo!