Śledźcast Transkrypcja Śledźcast #4

Śledźcast #4: Morskie opowieści - rozmowy o Gdyni. Gdynia kaszubska/ K. Chalimoniuk, A. Busler — transkrypcja

 

Krzysztof Chalimoniuk: Witam państwa serdecznie w kolejnym wydaniu Śledźcastu — nowego podcastu Biblioteki Gdynia. Nazywam się Krzysztof Chalimoniuk i będę miał przyjemność go dla państwa prowadzić. W dzisiejszym odcinku z cyklu „Morskie Opowieści” porozmawiamy o historii i współczesności gdyńskich Kaszubów. Moim i państwa gościem jest Andrzej Busler — człowiek, który o Kaszubach wie wszystko. To społecznik aktywnie działający w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim, kierujący jego gdyńskim oddziałem. Prezesuje również gdyńskiemu Kaszubskiemu Forum Kultury. Jest też członkiem kapituły funduszu stypendialnego imienia Izabeli Trojanowskiej. Będąc członkiem kolegium redakcyjnego miesięcznika Pomerania jest aktywny jako dziennikarz. Jest również autorem wielu artykułów i książek poświęconych Kaszubom i pomorzu. Problematykę regionalną propaguje również jako wydawca i księgarz. Obecnie jest także doktorem w dyscyplinie literaturoznawstwo. Te krótkie podsumowanie, jak podejrzewam niepełne, różnorodnych aktywności naszego gościa, nasunęło mi pierwsze pytanie, kiedy pan sypia?

Andrzej Busler: Cały czas myślę o Gdyni, więc na sen nie ma za dużo, za dużo czasu. Ale jakoś się udaje.

K.G.: To się cieszę. Trochę odpoczynku jest też potrzebne między godzinami pracy. A wracając do tematu naszego spotkania. Pierwsze pytanie, które chciałem panu zadać, jest pytaniem natury ogólnej, kim są Kaszubi: grupą etniczną, mniejszością, narodem?

A.B.: Można różnie definiować. Część Kaszubów powie, że narodem, część powie, że mniejszością etniczną. Na pewno Kaszubi to Słowianie — jedna z grup słowiańskich, która jest tutaj od wieków. Jak spojrzymy na źródła historyczne, to Słowianie przywędrowali na ziemię, na których się obecnie znajdujemy około szóstego wieku. I tutaj też ważny wyznacznik kaszubszczyzny, czyli język kaszubski, często przez laików traktowany jako język powiązany z językiem na przykład niemieckim, co jest błędem. To jest jak najbardziej jeden z najstarszych języków słowiańskich — a jak jesteśmy w tym miejscu na południowym brzegu Bałtyku to zdecydowanie język kaszubski jest bardzo starym językiem.

K.G.: Kaszubi na naszym obszarze — zresztą nie tylko na Pomorzu Gdańskim, ale i na Pomorzu Zachodnim, w okolicach Szczecina — żyli, przemieszczali się przez setki lat. Nas jednak z racji tematyki spotkania interesuje Pomoże Wschodnie, a dokładnie Gdynia i okolice miasta Gdyni, dawniej i dziś. Wydaje się, że przez setki lat do połowy dziewiętnastego wieku o Kaszubach pisano różne publikacje, popularnonaukowe czy naukowe, jednak nie była to tematyka zbyt popularna. Mam wrażenie, że dopiero ostatnie dekady wieku dziewiętnastego spowodowały wzrost zainteresowania Kaszubami, choćby ze względu na rosnącą popularność turystyki w Niemczech, w Europie Zachodniej. Przy czym tutaj trzeba pamiętać — i nie wiem, czy pan się ze mną zgodzi — że w tym okresie, czyli połowa dziewiętnastego wieku do początków wieku dwudziestego, mówimy raczej o miejscowości letniskowej lub też miejscowości spełniającej funkcje letniskowe, a nie o turystyce w dzisiejszym słowa znaczeniu. Jednak i wtedy już zaczęli do Gdyni i okolicznych wsi przyjeżdżać turyści. Pierwsi turyści.

A.B.: Zgadzam się. Tutaj jedna ważna rzecz trzeba by dodać — wiosna ludów, bo jak mówimy o takim stałym procesie, jeżeli chodzi o literaturę kaszubską, o publikację też o Kaszubach, no to zaczynamy od Ceynowy, tak, czyli od budziciela Kaszubów. To jest połowa dziewiętnastego wieku. Natomiast to, co wspomniałeś — rozwój różnego typu przewodników bedekerów, czasy zaboru pruskiego, czyli dziewiętnasty wiek, początek dwudziestego, i tutaj w niemieckich przewodnikach pojawiają się informacje o Kaszubach o tych naszych terenach, wtedy pod zaborem pruskim. Natomiast idąc dalej, tak, mamy tutaj kolejne przewodniki już Kaszubów, już przewodniki też polskich autorów z innych części Polski — i pojawia się wieś Gdynia, często ukazywana faktycznie jako wieś letniskowa. Tutaj warto myślę wspomnieć o pewnym micie, który warto obalić, bo często szczególnie w międzywojniu dziennikarze stosowali taką nazwę „rybacka wieś Gdynia”. Tak naprawdę Gdynia była, jak spojrzymy na dawne czasy, bardziej wsią rolniczą, gburską, tak mówiąc z kaszubska, natomiast rybaków tutaj nie było tak dużo. Często ci rolnicy, którzy żyli też w tej wsi dodatkowo rybaczyli. Było to dodatkowe zajęcie. Natomiast przy naszej granicy gdyńskiej — dzisiaj to jest Gdynia tak, ale wcześniej to było Oksywie — myślę o Oksywskich Piaskach, czyli okolice… jak miniemy Plac Kaszubski, byśmy szli w stronę Oksywia — kiedyś suchą stopą można było na Oksywie dotrzeć. Później, jak zaczęto budować kanały portowe, już nie — to w okolicach właśnie dzisiejsza osada rybacka przy ulicy Waszyngtona… tam było mnóstwo rybaków. Jeszcze w międzywojniu są publikacje, które mówią, że prawie dwustu rybaków tam stacjonowało i rybaczyło. Więc jak mówimy o początkach Gdyni, która pojawiała się już na stałe w literaturze, to faktycznie przewodniki są tym początkiem. A później idąc dalej, jak mamy już idee budowy najpierw portu wojennego, później portu handlowego i też nowoczesnego miasta, no to Gdynia pojawia się w literaturze w różnych publikacjach.

K.G.: Czyli następuje dosyć szybki rozwój wiedzy o Gdyni i okolicach.

A.B.: Gdynia, jak spojrzymy szczególnie właśnie na początki powrotu tutaj Polski na Pomorze — w naszym wypadku to jest 1920 rok. Jak spojrzymy na inne części polski, to 1918 — u nas dopiero po ratyfikacji traktatu wersalskiego. To faktycznie, jak spojrzymy na różnego typu źródła, to tak, to ta Gdynia jest takim marzeniem. Jakbyśmy literacko to porównali to faktycznie te szklane domy, wizja szklanych domów Żeromskiego tutaj się spełniła, bo faktycznie w ciągu piętnastu lat powstało bardzo nowoczesne miasto, największy port na Bałtyku. Jak dzisiaj tak sobie spojrzę na tempo różnych prac, jeżeli chodzi o infrastrukturę miejską… no to tempo szalone! W piętnaście lat wybudować największy port na Bałtyku, wybudować bardzo nowocześnie pomyślane miasto. To możemy tylko być dumni z naszych z naszych ojców założycieli Gdyni.

K.G.: Choć początkowo, wracając do tematu turystyki, były wyjazdy do Gdyni i okolicznych wsi nieco — żartobliwie mówiąc — wyjazdami dla odważnych, ponieważ ta infrastruktura, o ile była powiedzmy w Orłowie, ale to wykorzystywana była raczej przez gości z Sopotu i Gdańska korzystających z połączeń stateczkami białej floty. Polacy przeważali jednak we wsi właśnie Gdynia. W braku, jak mówiłem, tej infrastruktury były to pobyty dla nieco takich bardziej odważnych turystów. Oczywiście nie było tu problemów z bezpieczeństwem — o tym mówić nie można. Natomiast wyżywienie, noclegi… To wszystko powodowało, że te kontakty kaszubsko-polskie, powiedzmy, kształtowały się tak bardzo osobiście, bo goszczono w chałupach, chatach, udostępniano łóżka, swoje własne stoły i wtedy nawiązywały się te pierwsze kontakty.

A.B.: My mamy piękne przykłady, bo są osoby faktycznie z innych części Polski, znane postacie — myślę tutaj o Stefanie Żeromskim — sprowadzonym przez Witolda Kukowskiego — Młodokaszubę, właściciela Kolibek. Mamy też bardzo ciekawy przykład Bernarda Chrzanowskiego, piewcy Pomorza, który zachwycił się tymi stronami i bardzo często tutaj przyjeżdżał. Tak jak wspomniałeś, faktycznie to miała być trochę przeciwwaga dla Sopotu, dla tych kasyn, dla tych restauracji. W mniejszym wymiarze faktycznie w Orłowie. Natomiast później, jak spojrzymy, początek dwudziestego wieku, mała wieś Gdynia ma aspiracje, żeby być letniskiem, ale tak jak wspomniałeś, to jest zupełnie inny rodzaj na pewno wypoczynku niż w całkiem nieodległych, bo to jest zaledwie 10 km, „Sopotach” wtedy tak nazywanych, dzisiaj Sopocie.

K.G.: Czyli mamy początek dwudziestego wieku, lata dwudzieste, dokładnie mówiąc. Kontakty kaszubsko-polskie — tak je określimy — rozwijają się powoli, raczej bez większych, jakichś nadzwyczajnych, negatywnych wydarzeń. Jednak ma miejsce w 1920 roku przyłączenie Pomorza w granice II Rzeczypospolitej. I tutaj w tej beczce miodu pojawia się łyżka dziegciu. Nie są to rzeczy powszechnie znane, choć dostępnie w literaturze i raportach rządowych, co ważniejsze. Zachowanie przybyszy — wpierw żołnierzy armii Hallera — było cokolwiek, jakby to powiedzieć, dyskusyjne, nazwijmy to tak. I te zachowania żołnierzy wzbudziły pewną niechęć do obcych wśród Kaszubów, która zaowocowała późniejszymi stosunkami politycznymi w latach dwudziestych. Czy tak było?

A.B.: Tu by trzeba się jeszcze cofnąć przed tym, co było przed 1920 rokiem, bo ten powrót Polski na Pomorze nie wziął się z niczego. Ogromna część działaczy kaszubskich faktycznie — a początek dwudziestego wieku to jest bardzo mocny czas wzrastania, kształtowania się inteligencji kaszubskiej — zwracała się ku Polsce. Tutaj jest warto wspomnieć o Młodokaszubach, na czele z Aleksandrem Majkowskim. Warto wspomnieć o Antonim Abrahamie, trybunie ludowym. I tutaj były mocne kontakty, szczególnie jak mówimy o Antonio Abrahamie z działaczami wielkopolskimi. Druga sprawa: też upatrywano w powrocie Polski na te ziemię szansy rozkwitu kaszubszczyzny, rozkwitu właśnie w granicach Polski. 1920 rok — mamy źródła, gdzie dokładnie jest opis, jak witano armię Hallera, błękitną armię na Pomorzu, czy to w Pucku, czy w innych miejscach, to zauważamy, że jest ogromny entuzjazm. Jest ogromna nadzieja Kaszubów na lepsze jutro, że nareszcie nie będziemy pod pruskim zaborcą, będzie normalnie, będzie sprawiedliwie. Tutaj trzeba zauważyć jedną też sprawę, że te ziemie znajdowały się sto kilkadziesiąt lat pod zaborami, bo praktycznie całe Pomorze, cała ta część tutaj polska Pomorza została włączona do zaboru pruskiego już w czasie pierwszego zaboru, czyli mamy tutaj datę 1772, więc warto zauważyć, że ci, którzy optowali za Polską tej Polski pamiętać nie mogli. To jest bardzo taki ważny moim zdaniem wyznacznik. Więc oni tę Polskę widzieli trochę jako taką krainę sprawiedliwości, taką wyśnioną krainę, taki eden, raj wręcz, że będzie nareszcie sprawiedliwy we wszystkich możliwych przejawach życia społecznego. I mamy dwudziesty rok, witają Kaszubi armię Hallera. Duże nadzieje. A po chwili okazuje się, że ta armia, ci żołnierze — dobrze wiemy, że wojna rządzi się swoimi prawami — nie zachowują się w stosunku do tej ludności rodzimej w sposób, delikatnie mówiąc, elegancki. Jest dużo rozdźwięku. Druga sprawa, jak zaczyna kształtować się administracja tutaj na tych terenach po tylu latach zaboru pruskiego, to często Kaszubi są traktowani przez przybyszy z innych części Polski z nieufnością. Mówią trochę innym językiem, sto kilkadziesiąt lat byli w zaborze pruskim… Nie wiadomo tak do końca, czy to są Niemcy, czy to są Polacy, więc tutaj ta nieufność jest. Jak zauważymy obsadzanie stanowisk często to pomorzanie ogólne nie tylko Kaszubi, ale pomorzanie są często pomijani. Tutaj warto wspomnieć o urzędzie wojewody. Mamy na początku Łaszewskiego, który jest przedstawicielem endecji, pomorzaninem, natomiast później jak się przyjrzymy nazwiskom wojewodów pomorskich, to są często osoby z głębi Polski, niemające większego związku z Pomorzem. I słynna sprawa z burmistrzem Krauze, tutaj już idziemy dalej, gdzie jeszcze ileś lat temu historycy mówili, tak, były nieprawidłowości, faktycznie… dzisiaj częściej już historycy mówią państwo polskie — i tutaj trzeba też to rozumieć. Chciałem nad tym wielkim projektem, bo jak spojrzymy na ten port na to miasto, to obok centralnego okręgu przemysłowego były to największe inwestycje Drugiej RP, więc po prostu stąd pojawiły się rządy komisaryczne i mamy tutaj komisarza Sokoła, bo państwo polskie chciało nad tą wielką inwestycją trzymać rękę. I dzisiaj już patrzymy na sprawę związaną z burmistrzem, to odsunięcie jego od władzy z burmistrzem Krauze troszeczkę inaczej.

K.G.: Pojawiają się też kwestie gospodarcze, które miały niewątpliwie wpływ na charakter stosunków kaszubsko-polskich, na wzajemnej sympatie i antypatie. Faktem jest, że wejście Pomorza w granice II Rzeczypospolitej spowodowało duże straty w portfelach Kaszubów. Po pierwsze różnica między marką polską a niemiecką, a po drugie najazd różnego rodzaju pseudo-biznesmenów z królestwa, którzy dosłownie wyczyścili na Pomorzu wszelkie magazyny i sklepy, także zabrakło tu w pewnym momencie żywności nawet co dla przyzwyczajonych do pewnego porządku i sprawiedliwości prawnej miejscowej ludności było wręcz szokiem.

A.B.: To jest jedno, są też takie wspomnienia Kaszubów z tamtych lat — mówię tutaj głównie o rolnikach, którzy byli przyzwyczajeni w zaborze pruskim... Państwo pruskie, wiadomo, wiemy, funkcjonowało bardzo dobrze, jeżeli chodzi o administrację, o tego typu sprawy… i są takie przykłady, że zamawia rolnik tutaj z Kaszub jakieś maszyny z głębi Polski. I jest zdziwiony, bo czeka na nie trzy, cztery tygodnie — one nie przychodzą. Jak zamawiał wcześniej załóżmy z Lipska, to w ciągu kilku dni miał maszyny, które stały na jego podwórzu. Tu jest jeszcze jedna sprawa, bo z jednej strony jak spojrzymy, to jest bardzo ciężki czas, bo po pierwszej wojnie światowej państwo polskie jest wyniszczone. Jest dużo biedy, duże straty… o tym się mniej mówi, bo często wspominamy o stratach ludzkich. Najwięcej wspominamy drugą wojnę światową, ale więcej Kaszubów zginęło w czasie pierwszej wojny światowej niż w czasie drugiej wojny światowej. Fakt, że inny jest rodzaj tej martyrologii, tak bym to nazwał, ale jak spojrzymy naszą Gdynię, to z jednej strony to, co wspomniałeś na początku: te zawirowania walutowe, ludzie tracą czasami całe majątki, ale z drugiej strony dzięki temu, że powstaje duże miasto, wiele rodzin bogaci się, bo państwo wykupuje tereny, i powstają kamienice w śródmieściu. Jak dzisiaj byśmy tak się przeszli Śródmieściem to gros tych kamienic było właścicielami albo w dalszym ciągu to są właściciele kaszubscy: takie nazwiska jak Bratke, Skwiercz, Tutkowscy... Część Śródmieścia, część tych kamienic jest w kaszubskich rękach. To jest właśnie to szybkie wzbogacenie się w momencie, kiedy powstawało miasto. Ale też z drugiej strony trzeba przyznać, że większość tych Kaszubów znakomicie wykorzystało tą szansę, bo pomnożyli, rozwinęli swoje działalności gospodarcze, biznesy. Tutaj można by też dawać ciekawe przykłady. Właśnie rodzina Skwierczów: salony samochodów, stacje benzynowe… Na tamte lata, piękny rozkwit biznesu lokalnego.

K.G.: Czyli instytucją sprawczą tego rozwoju gospodarczego Kaszubów był port.

A.B.: Był port i to, co się działo wokół, była też budowa wielkiego miasta. I też trzeba sobie spojrzeć w ogóle na tę Gdynię międzywojenną. Co myślała sama młoda inteligencja o tej Gdyni, bo ta mapa międzywojenna jest dosyć specyficzna, bo wiadomo, Gdańsk jest wyłączony. Naturalnie największe miasto Pomorza wschodniego jest to Wolne Miasto Gdańsk. I tutaj, jak spojrzymy na dokumenty korporacji studenckich kaszubskich, to w międzywojniu główne miejsce zajmuje właśnie nasza Gdynia. Oni w Gdyni widzą ogromną szansę dla Kaszub, dla Polski, dla całego tutaj regionu — i faktycznie to się spełniło.

K.G.: A jak wyglądała kwestia… Wracam do kwestii portów, budowy portu, uczestnictwa w jego budowie Kaszubów. Pierwszy etap koniki i wozy — wiadomo. Woźnicę, te proste prace fizyczne, a jak później to wyglądało? Czy oprócz szans na pracę port, jego funkcjonowanie budziło jakieś negatywne reakcje?

A.B.: W przypadku budowy portu, budowy miasta to też trzeba sobie tutaj powiedzieć, że z jednej strony ściągało tutaj bardzo dużo osób. Wielkopolska, Galicja, z tych terenów, natomiast o tym się mniej mówi. Jak spojrzę na strukturę mojego oddziału gdyńskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, to jest około przeszło dwieście osób plus ich rodziny, plus ich sympatycy. To ogromna część tej liczby to nie są wcale stare rodziny kaszubskie, które mieszkały tutaj od kilkuset lat na tych terenach, tylko to są ludzie, którzy przyjechali w międzywojniu. Moja rodzina jest też takim przykładem. W trzydziestym pierwszym roku moja rodzina przyjechała tutaj z Kościerzyny i osiedliła się na tym terenie. Jak spojrzymy tutaj też na te ościenne miejsca, czyli dzisiaj głównie to jest gmina Szemud, też powiat pucki. Bardzo dużo Kaszubów tutaj ściągnęło. Wracając do tego pytania, szczególnie ten początek był ciężki, bo ta ludność z głębi Polski, która miała zupełnie inne zwyczaje w porównaniu do ludności kaszubskiej, w pewnym sensie te społeczności się docierały i czasami zdarzały się konflikty. Tutaj to słynne wyrażenie „bosy Antek” — takie pejoratywne — czyli człowieka, który przyjechał tutaj z jedną koszulą, z jedną walizką. Tutaj też musimy sobie spojrzeć na taki zestaw cech kaszubskich, czyli taki etos kaszubski i zestawienie tego na przykład z przybyszami z innych części Polski. Stąd te konflikty. Ale to myślę był nieunikniony proces, który musiał się tutaj wydarzyć i z biegiem lat, to się docierało, kształtowało. Dzisiaj patrzymy na to bardziej z uśmiechem niż z jakąś zaciekłością.

K.G.: Czyli mijają lata, płynie czas i przychodzi rok 1926 — powstanie miasta Gdyni.

A.B.: Tak jest.

K.G.: To było wydarzenie znaczące zarówno w skali kraju, a tym bardziej dla lokalnej społeczności. Choć trzeba przyznać, że nie wszyscy byli z tego powodu zadowoleni. W późniejszym okresie słynne, powiedzmy teraz może zabawne wydarzenie związane z protestem oksywian.

A.B.: Tak oksywianie słali protesty do Urzędu Wojewódzkiego wtedy w Toruniu, bo tak jak wspomniałem wcześniej Gdańsk był Wolnym Miastem Gdańsk, czyli stolica województwa pomorskiego niejako zastępczo znajdowała się w Toruniu. Oksywianie słali faktycznie petycje, dlaczego to nowo powstałe miasto nazywa się Gdynia? Przecież Oksywie było większe, bogatsze — po pierwsze było bogatsze! I wedle oksywian to nowe miasto powinna nazywać się Oksywie. Zresztą jak spojrzymy sobie nawet tak historycznie, to w skali tych wszystkich dzielnic Gdyni Oksywie jest takim najstarszym miejscem i faktycznie ten termin „kultura oksywska”, wylansowany przez międzywojennego archeologa Józefa Kostrzewskiego, dużo nam mówi. To dawne grodzisko, ten Oxhöft… Więc oksywianie mieli jakieś swoje argumenty, ale stało się inaczej. I to wcale nie bogata Gdynia na tle innych dzielnic Gdyni — wtedy oddzielnych wsi, dzisiaj to są dzielnice Gdyni — została faktycznie podniesiona do rangi miasta.

K.G.: Czyli możemy dokonać takiego częściowego podsumowania. Mimo różnorodnych problemów dwudziestolecie międzywojenne przyniosło sporej części Kaszubów, powiedzmy większości, awans materialny, społeczny w jakimś sensie w procesie takiego wtapiania się pewnego w te społeczeństwo polskie, pewnego takiego złączenia się… czy można tak powiedzieć, że w roku trzydziestym dziewiątym, w końcu lat trzydziestych, mimo nadal tych różnic, ta współpraca układała się już bardziej płynnie bez większych problemów.

A.B.: Myślę, że idąc dalej tak w czasie te różnice się zacierały. Tutaj też trzeba wspomnieć były mieszane małżeństwa. Sobie też spojrzymy na nasze korzenie tutaj w Gdyni. To bardzo często był taki mariaż w przypadku małżeństw, ona albo on stąd z Kaszub, a na przykład małżonka czy mąż z Wielkopolski. Więc naturalnie zaczynała się tutaj ta mozaika, ona się wypełniała. Ja myślę, że jakbyśmy poszli dalej, gdyby nie ten wybuch wojny w trzydziestym dziewiątym, strasznej dla tego miasta, strasznej dla tego regionu, to dekada, dwie i nie byłoby w ogóle problemu. Myślę, że też kształtował się taki rodzaj tożsamości gdyńskiej. Do dzisiaj praktycznie my to bardzo mocnym stopniu mamy w naszym mieście. Jak porównamy sobie inne miasta to myślę, że ta tożsamość Gdańska jest niezwykła. To przywiązanie gdynian do swojego miejsca, chwalenie się tym miejscem w takim pozytywnym wymiarze to żadne chyba inne miasto faktycznie w Polsce aż tak nie ma.

K.G.: Czyli byli Kaszubi w okresie międzywojennym aktywni gospodarczo-społecznie, a politycznie…

A.B.: Jest dużo przykładów.

K.G.: Jest dużo przykładów, dokładnie, ale politycznie raczej marginalizowani tak można powiedzieć.

A.B.: Jeżeli chodzi o urzędy o stanowiskach to marginalizowani… to trzeba z przykrością powiedzieć. Natomiast jak spojrzymy na radę miasta, to Kaszubi byli, tutaj postać… Tak teraz jak zaczynam sobie przelatywać członków rady miejskiej przedwojennej postać Ignacego Szutenberga, postać Franciszka Grzegowskiego, jest wiele takich postaci… Grubbowie też przecież na początku zasiadali w radzie miejskiej. Sporo jest takich przykładów, natomiast najgorzej w przypadku, tak jak wspomnieliśmy wcześniej urzędów. Tutaj jest rodzaj dyskryminacji. Dzisiaj, jak już jesteśmy wiele lat później i te sprawy związane właśnie z równością one stały się bardzo mocno ważne. Nareszcie, chciałoby się powiedzieć. Ta grupa była niestety dyskryminowana.

K.G.: Faktycznie polityka — nawet ta wielka polityka międzynarodowa — miała też wpływ na codzienność Kaszubów. Weźmy kwestie celne między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem. Te słynne zabieranie sieci, rewidowanie Kaszubek, osobiste rewizje, zabieranie ryb i nie wiem, nici, igieł, sprzętu niezbędnego do pracy rybaków.

A.B.: Bo to jest granica, jesteśmy tutaj na granicy przecież. Całkiem niedaleko, bo mamy granicę z Wolnym Miastem Gdańsk. Mamy inną walutę, guldeny gdańskie, i faktycznie wiele osób też widziało w tym szansę na handel, na pomnażanie swojego dobytku. Czasami zdarzało się to na zasadzie przemytu. Zresztą w ogóle jakbyśmy tak się przyjrzeli granicy polskiej i Wolnego Miasta Gdańska z międzywojnia, to myślę, że wiele filmów sensacyjnych można by nakręcić. Ta wojna wcześniej już przed trzydziestym dziewiątym rokiem, wojna wywiadów, wymiany pomiędzy tymi państwami, na przykład pomiędzy złapanymi szpiegami — to wszystko się tutaj działo na granicy. To nie było bezpieczne miejsce pod tym względem.

K.G.: Jednak mimo wszystkich problemów życie toczyło się w miarę spokojnie, było stabilne i w pewnym sensie przewidywalne. Wszystko to zmienił wybuch wojny w 1939 roku. Jak zmieniła się sytuacja gdyńskich Kaszubów?

A.B.: Praktycznie cały ten dorobek dwudziestolecia, cały ten projekt lew w gruzach, bo jak spojrzymy sobie na strukturę miasta, Gdynia w trzydziestym dziewiątym roku ma około 120 000, i w krótkim czasie 85 000 zostaje wysiedlonych w ciągu najbliższych miesięcy. Druga sprawa, jak spojrzymy na inteligencję gdyńską, to drugiego takiego miasta na polskim Pomorzu nie ma. Przecież większość naszej inteligencji zakończyła życie w Piaśnicy. Jak sobie przeglądamy listę piaśnicką — ona oczywiście jest w niewielkiej części, bo nie znamy do dziś większości ofiar — ale jak spojrzymy właśnie od strony Gdyni, to dyrektorzy banków, portu, nauczyciele, inżynierowie, tutaj można by mnożyć różne profesje, inteligencja cała… w większości zakończyła życie w Piaśnicy. Więc to jest ogromny cios, który tak naprawdę odbijał się moim zdaniem, wiele lat później, po drugiej wojnie światowej, bo faktycznie te wymordowane elity szybko się nie odrodziły.

K.G.: To przypomina trochę ofiary Powstania Warszawskiego.

A.B.: Tylko z tym, że w przypadku Powstania Warszawskiego to w całej Polsce o tym słyszeliśmy, słyszymy. Natomiast w przypadku Piaśnicy, Szpęgawska, ogólnie zbrodni Pomorskiej, bo od kilku lat historycy zaczęli określać te wszystkie miejsca, bo ich naprawdę wiele na całym Pomorzu. To jest w ciągu paru miesięcy prawie 40 000 wymordowanej ludności cywilnej w różnych miejscach. Mamy tutaj najróżniejsze nazwy, tak jak wspomniałem, Las Piaśnicki, Szpęgawsk, Mniszek, Barbarka, wiele mniejszych miejsc… więc w skali dawnej drugiej RP żaden region, żadne województwo, jeżeli chodzi o straty ludności cywilnej, nie spłynęło tak krwią, jak spłynęło właśnie Pomorze.

K.G.: Co więcej, Kaszubi mieli — nie wiem, czy to jest dobre określenie — mniejsze pole manewru, ponieważ byli obywatelami Trzeciej Rzeszy, nie byli mieszkańcami Generalnej Guberni, na przykład nie byli Polakami, stali się niejako z automatu Niemcami.

A.B.: Dokładnie tutaj, jak spojrzymy na tą część Pomorza, to po trzydziestym dziewiątym roku to są tereny wcielone do Rzeszy. Wedle planów niemieckich w ciągu pięciu lat najbliższych nie miało być tutaj ludności pochodzenia słowiańskiego, czyli dlatego w przypadku Gdyni te duże akcje deportacji, dlatego też mordowanie inteligencji, to wszystko — dużo wcześniej zaplanowane. To, co mówiłem wcześniej: te wojny wywiadów, które się tutaj działy na granicy w naszych miastach, tak w Gdyni w Gdańsku, to wszystko później przybiera jeszcze bardziej ostrą formę i niestety wiele osób kończy swoje życie, wiele zostaje wysiedlonych, część z nich już nigdy nie wraca z tej tułaczki, część po czterdziestym piątym roku wraca do Gdyni.

K.G.: Jednak mimo wszystko tych trudnych, dramatycznych wydarzeń powstaje też konspiracja kaszubska.

A.B.: Tak tutaj by trzeba wspomnieć szczególnie o Gryfie Pomorskim. To taka największa organizacja konspiracyjna na Kaszubach. To trzeba wspomnieć, że to, co mówiliśmy wcześniej działalność w tym miejscu była niesłychanie ciężka. Ze względu na to, że były to tereny wcielone do Rzeszy, nasycone też bardzo mocno ludnością niemiecką, bo jak spojrzymy na Gdynię, to z jednej strony mamy wysiedlonych 85 000 ludzi, ale przecież w to miejsce są ściągani Niemcy bałtyccy, z innych części Niemiec i to wszystko powoduje, że działalność konspiracyjna na tym terenie jest niesłychanie ciężka, ale jednak są momenty, że z dużymi sukcesami.

K.G.: Mijają lata wojenne, przychodzi rok czterdziesty piąty, Niemców już nie ma, Gdynia Pomorze znowuż jest polskie. W pewnym sensie powtarza się sytuacja z roku dwudziestego i znowuż pojawia się problem — co z Kaszubami?

A.B.: To jeszcze by trzeba powiedzieć, co się działo w ostatnich dniach wojny, bo niestety to, co mówiłem wcześniej — Pomorze bardzo mocno dotknięte tymi mordami, tą eksterminacją ludności Pomorskiej. Na początku wojny szczególnie natomiast to, co się działo tutaj w czterdziestym piątym roku, jak wchodziła Armia Radziecka, to jest druga trauma dla tej ludności. Bardzo dużo kobiet zostaje zgwałconych, bardzo dużo kradzieży, bardzo dużo też niewinnie pomordowanych ludzi... To kaszubi pamiętają. Przez wiele lat nie można było o tym mówić w realiach PRL-u, ale to faktycznie na tych terenach było. W przypadku Gdyni mamy to szczęście w nieszczęściu, że miasto ocalało… Port bardzo mocno zniszczony, natomiast miasto ocalało i idąc dalej powrót Polski i znowu są rozbudzone nadzieje w przypadku Kaszubów, że pozbyliśmy się okupanta, że pięć lat przetrwaliśmy — ale przychodzi nowa władza, władza powiązana mocno ze Związkiem Radzieckim i już nie jest dobrze. Jak spojrzymy na to, co się działo w pierwszych latach w Gdyni, właśnie obsadzanie też tych wysokich stanowisk tutaj przez Rosjan… dużo bestialstwa. Też jak spojrzymy na to, co się działo w Urzędzie Bezpieczeństwa, mamy tutaj na mapie Gdyni parę takich miejsc, gdzie dużo ludzi też zostało zakatowanych, zamordowanych, słynny proces komandorów, ten budynek na dole ulicy Świętojańskiej. Moja rodzina, jak wspomina tamte lata, to często we wspomnieniach słyszałem, że w latach czterdziestych, początku pięćdziesiątych, ciężko było nawet przechodzić koło tego budynku, bo było słychać… To nie był odgłos bitych ludzi, to był skowyt katowanych ludzi, więc ciemne lata, bardzo stalinowskie. Też tak jak spojrzymy na źródła, spojrzymy też na jakieś wspomnienia, relacje, dużo o tym nie ma. Mało też się zachowało różnego typu jakichś materiałów, natomiast to jest bardzo mroczny okres w dziejach Gdyni. Tutaj można wspomnieć też o pogrzebie piaśnickim, Tak oto na naszym cmentarzu w Redłowie, to wszystko gdzieś bardzo mocno wykoślawione i nie taką Polskę sobie na pewno Kaszubi wymarzyli. Druga sprawa, proces weryfikacji, przecież część Kaszubów, część Pomorzan musi po czterdziestym piątym roku udowadniać, że są Polakami. Często ci ludzie mieli swój udział w konspiracji, mieli swój udział w odzyskaniu niepodległości. A po czterdziestym piątym roku muszą udowadniać w procesie weryfikacji, że są prawdziwymi Polakami. Dzisiaj to tak dziwnie brzmi, ale faktycznie tak było. Moja rodzina, część mojej rodziny też taki proces przechodziła. Wyobraźmy sobie jak musieli się czuć, gdzie oni zawsze czuli się Polakami.

K.G.: Niestety i tak historia polska również wyglądała. Jednak mijają lata, kolejne dziesięciolecia, mamy lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte. Jak wyglądała później sytuacja Kaszubów? Nie tylko gdyńskich, pomorskich, powiedzmy, bo jest to jedna społeczność w miarę tej takiej pewnej normalizacji, powiedzmy ich szanse rozwoju ekonomicznego, edukacyjnego rosły?

A.B.: Trzeba wspomnieć o dużych zakładach gdyńskich, myślę tutaj szczególnie o stoczni Komuny Paryskiej. Myślę o porcie Gdynia. Jakbyśmy spojrzeli sobie na strukturę zatrudnienia, to w ogromnej części te załogi to są Kaszubi: nie tylko z Gdyni, ale też z okolicznych miejscowości. A jeżeli chodzi o jakiś rozwój kaszubszczyzny, to niestety ograniczony tylko przez władzę PRL-owskie do rangi folkloru, tak, jeżeli chcieliśmy folkloru uprawiać, to mogliśmy. Natomiast o niczym więcej, tak szczerze mówiąc, nie mogliśmy w tamtych czasach marzyć. W pięćdziesiątym szóstym roku na fali odwilży październikowej powstaje Zrzeszenie Kaszubskie. O tym się nie mówi. Pierwszy zjazd założycielski był właśnie w Gdyni. W obecnym budynku YMCA częściej teraz kojarzy początki Zrzeszenia z Gdańskiem. Ale jak spojrzymy na historię Gdyńskiego oddziału, to faktycznie w pięćdziesiątym szóstym roku z radością i entuzjazmem trzysta osób się zapisuje dosłownie w ciągu chyba paru dni do Zrzeszenia. No ale później jest okres stagnacji, znaczy ten okres stagnacji się z czegoś bierze, bo też nie jest łatwo działać w tamtym okresie. Ludzie się boją. Państwo stwarza takie, a nie inne możliwości i dopiero idąc dalej — osiemdziesiąty rok jest przełomem i to nawet też widać na przykładzie gdyńskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, że w osiemdziesiątym roku następuje odrodzenie. Faktycznie, sierpień — polski sierpień, strajk stoczni, Komuny Paryskiej, strajk w wielu innych zakładach w całej Polsce, ale tu szczególnie Pomorze ma ogromny, ogromny udział. I tutaj trzeba powiedzieć właśnie, że ten bodziec wolnościowy idzie z Pomorza. Czyli z miejsca, gdzie zawsze, jak spojrzymy na dawne lata, tutaj prawie nie było pańszczyzny, to zawsze byli wolni ludzie i to chyba coś nam w naszych umysłach pozostało genetycznie zapisane, że w tym osiemdziesiątym roku właśnie na fali polskiego sierpnia bodziec wolnościowy idzie z Gdyni, z Gdańska, z tych zakładów, dużych stoczni, które tak jak wspomniałem w ogromnej części ich załogi, to właśnie Kaszubi. I powoli następuje odrodzenie, ale oczywiście mamy jeszcze po drodze stan wojenny, który hamuje na kilka lat i dopiero w osiemdziesiątym dziewiątym roku — przemiany polityczne. A patrząc na nasze miasto i wiele miast, Miejscowości mniejszych gmin na Pomorzu i nie tylko kapitalna sprawa, czyli reforma samorządowa z 1990 roku, czyli samorządzenie przez ludzi, którzy żyją na tym terenie. Mamy w dziewięćdziesiątym roku pierwszą radę miasta. Po wielu latach mamy pierwszą prezydentkę: Franciszkę Cegielską i to jest jak wspominamy tamte lata, bo to już pamiętamy tak z naszego życia, to jest świetny czas dla tego miasta. To Gdynia wtedy przyspiesza. Naprawdę widać piękny rozkwit. O Gdyni się mówi wtedy jako takim liderzy tych przemian. Pokazuje się szczególnie, jak mówimy o rozwoju gospodarczym. Powstaje mnóstwo firm, małych firm, większych, kapitalny czas! A nad tym wszystkim legendarna prezydentka Franciszka Cegielska.

K.G.:

Czyli po osiemdziesiątym dziewiątym roku możemy mówić raczej o ewolucji niż rewolucji w stosunkach kaszubsko-polskich.

A.B.: Zmienia się ogólnie moim zdaniem całe społeczeństwo. Jak tak śledzę to socjologicznie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat tak wtedy, kiedy już jestem człowiekiem dorosłym, kiedy mam możliwość postrzegania różnych rzeczy w taki sposób człowieka dorosłego. To to jest proces, te wszystkie składowe związane właśnie z równością, z traktowaniem człowieka w różnych przestrzeniach… One ewoluują, idą do przodu i zrozumienie, jakby też dla regionalizmu w tej Polsce po osiemdziesiątym dziewiątym — dziewięćdziesiątym roku, ono z roku na rok moim zdaniem się zwiększa, ludzie się zarażają w pewnym sensie regionalizmem i tu sobie trzeba też powiedzieć, że ci, którzy tutaj przyjeżdżają tak w tych latach czy w kolejnych często bardzo szybko wchodzą w tą społeczność i po jakimś czasie potrafią wspaniale na rzecz tego miejsca, czyli Gdyni, działać. Więc tutaj to jest taka idea regionalizmu otwartego, krajowości. O to nam też chodzi. Dzisiaj, jak patrzymy na organizacje kaszubskie, to nikt nie stawia jakiegoś takiego warunku, że trzeba mieć tutaj nie wiem, kaszubską krew od pięciu, dziesięciu pokoleń, wykazać się tego typu historiami. W żadnym wypadku! Jeżeli kochasz to miejsce, podzielasz nasze idee, chcesz rozwijać to miejsce, to zapraszamy. Więc myślę, że podobnie jest w przypadku właśnie ogólnej społeczności gdyńskiej. Ja tak jak różnego typu przedsięwzięcia kaszubskie w przestrzeni miejskiej tworzyłem od praktycznie intensywnie od 20 lat, bo taki jest mniej więcej okres mojej aktywności wzmożonej w tej kwestii to na przestrzeni tych 20 lat Uważam, że jest coraz lepiej, że jest coraz lepiej i jeżeli jeszcze w dwa tysiące na przykład czwartym roku mogłem czasami gdzieś tam usłyszeć rzadko bo rzadko, ale coś przykrego pod kątem społeczności kaszubskiej czy pod kątem tego, co robiliśmy, to już kilkanaście lat później — Nie. Tu większość osób nawet które przyjechały, jak widzi coś takiego, to podchodzi, kibicuje nam mówi Często „bardzo fajnie popieram, cieszę się rozwijajcie swoją kulturę.”

K.G.: Czyli dzisiejsi gdyńscy Kaszubi są można by powiedzieć tradycyjnie nowocześni.

A.B.: Tak bym to określił i też trzeba sobie powiedzieć jak spojrzymy na całą naszą Gdynię, że to są trochę takie Stany Zjednoczone Polski, Pomorza, bo faktycznie dzisiaj ta mozaika jest ogromna. Niedawno przeprowadzono w badania pod kątem właśnie ludności Gdyni, Gdańska, czyli tych dwóch największych miast województwa pomorskiego. I okazuje się, że prawie połowa składu ludnościowego przyjechała tutaj w ostatnich kilkunastu latach. Więc widzimy, jak to wygląda. Tym bardziej warto właśnie, żeby ten proces asymilacji, takiego zrozumienia tak różnych kultur, różnych części Polski tutaj w dalszym ciągu się rozwijał.

K.G.: Czyli wszyscy po części jesteśmy Kaszubami.

A.B.: Znany ideolog ruchu kaszubskiego Lech Bądkowski mówił piękne słowa, „liczy się stan ducha”, więc nikomu nie odmawiajmy tego, jeżeli się czuję Kaszubem, Kaszubką — niech jest.

K.G.: No cóż i tym optymistycznym akcentem kończymy dzisiejsze spotkanie. to już wszystko na dzisiaj. dziękujemy serdecznie za wysłuchanie naszej audycji. Kolejne wydania bibliotecznego Śledźcastu ukażą się już wkrótce. Moim i państwa gościem był Andrzej Busler. Dziękuję bardzo.

A.B.: Dziękuję bardzo za rozmowę.