
Śledźcast Transkrypcja Śledźcast #10
Śledźcast #10: Morskie opowieści. Sekrety gdyńskich kamienic/ A. Brzęczek, K. Chalimoniuk – transkrypcja
Krzysztof Chalimoniuk: Dzień dobry! Nazywam się Krzysztof Chalimoniuk i razem z panem Krystianem Malinowskim zapraszamy na kolejny odcinek Śledźcastu, podcastu realizowanego w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Gdyni. Naszym gościem jest pan Arkadiusz Brzęczek. Dzień dobry!
Arkadiusz Brzęczek: Dzień dobry państwu i wam dzień dobry!
K. C.: O naszym gościu napisano tak: „jest płodny w swej twórczości, prawie jak Agata Christie i skuteczny w tropieniu sekretów niczym Hercules Puero.” Miło nam witać gościa, który potrafi połączyć historie kryminalne, obyczajowe, poważne i śmieszne jednocześnie.
A. B.: No, ja również was witam i jestem ciekaw – to już poza anteną zapytam, poza podcastem – kto mnie tak nagrał, bo to rzeczywiście wysoka półka, ale miło mi w każdym razie nawet jak ktoś trochę przesadził. No fakt, że właściwie rozpocząłem pisanie – bo jesteśmy w bibliotece, no więc mówmy trochę o książkach – pisanie rozpocząłem, i tutaj dla tych, którzy dopiero dojrzewają. Pisanie swoich książek rozpocząłem dobrze po sześćdziesiątce i już mam ich… Kończę właśnie siódmą książkę, więc było mi łatwo. Dlaczego? Dlatego, że Gdynia to miejsce, w którym mieszkam, w którym żyje, do którego wróciłem z emigracji i które bezwzględnie kocham taką bezwarunkową miłością. No, to daje pole do tego, żeby napisać coś ciekawego właśnie o kryminale, o sekrecie, o skandalu, ale też i o pięknej architekturze i o wspaniałej idei szybkiego budowania miasta, miejsca, w którym żyję. No, to tak to tutaj pod tym względem się łatwo znajdować mi tematy.
K. C.: Czyli taką różnorodność tematów, którą pan podejmuje łączy pan zasadzie z różnorodnością, powiedzmy, zawodów jako dziennikarza, pisarza, miłośnika wiedzy o Gdyni, historyka.
A. B.: No tak, chociaż z zawodu jestem polonistą, a jestem też technikiem-mechanikiem konstrukcji stalowych i różne rzeczy w życiu wykonywałem, szczególnie na emigracji. No, więc wiele zawodów wykonywałem. Mam nadzieję, że zawodu nie sprawiłem w tych zawodach, bo wiele wykonywałem. Te doświadczenia przydały mi się tutaj, bo ja jestem polonistą, ale skończyłem technikum mechaniczne i jestem zakochany w architekturze. No, bo dla mnie to jest królowa nauk, bo łączy matematykę z poezją. Więc jak wchodzę na dach jakiejś pięknej kamienicy, to jestem bliżej nieba poetycko, ale też jednocześnie jestem w miejscu, które jest zrobione przez człowieka czy ludzi, czy spółkę, które powinno łączyć matematykę i poezję. No, bo architektura to jest coś, co mnie zainteresowało. Stąd „Sekrety gdyńskich kamienic,” no. Właściwie to tak powstało, że prowadziłem wycieczki – osiemdziesiąt rocznie z najróżniejszych instytucji i prywatnych – no i ci ludzie, którzy kończyli ze mną wycieczkę, mówili, że warto byłoby, żeby to zostało coś dla nich. No, więc zacząłem pisać. Najpierw do „Kuriera Gdyńskiego” artykuły o tych poszczególnych miejscach, wydarzeniach, sensacjach, skandalach. Sekretarz! No, i wyszło na to, że potem trzeba książkę z tych artykułów utworzyć to miałem trochę artykułów, no kilkaset, ale wybrałem te najciekawsze. Dodałem to co nowego i powstały „Sekrety gdyńskich kamienic.” I tak myślałem, że się skończy, a potem ludzie dalej męczyli i cisnęli, a ja byłem bardzo, bardzo zadowolony – próżność moją to spełniało – no więc „Nowe sekrety gdyńskich kamienic.” Jak te nowe sekrety powstały, bo to już się troszkę bardziej postarałem już – już byłem autorem, bo już miałem za sobą pierwszą książkę – to potem „Sekrety gdyńskich kamienic 3”, „Sekrety gdyńskich kamienic 4”, potem przewodnik taki z wycieczkami po Śródmieściu. Jednocześnie tam w różnych wydawnictwach, jako współautor, no i tak się zaczęło, że po sześćdziesiątce zacząłem być autorem poczytnych książek –tak mi mówią i – już nie powiem za ile, ale na Allegro i są wystawione. „Kompleks sekretów gdyńskich kamienic Arkadiusza Brzęczka” w nienagannym stanie – już za ile nie powiem, bo wielokrotnie więcej niż one normalnie kosztowały, a już nie ma ich na rynku – no więc tak te książki powstawały, jeżeli chodzi o technologię i ideę. No, bo każda książka, każdy rozdział, to jest moja fascynująca przygoda, rozmowa… Najpierw plotka. Później okazało się, że to wcale nie taka plotka, że to jest prawda, ale też i było tak, że jak robiłem wywiad w kamienicy zacnej – znaczy nie powiem, której. To gdzieś tam w książce jest – to słyszałem dwie prawdy, bo na dole słyszałem jedną prawdę, a to byli spadkobiercy, którzy się sprzeczali. To na górze słyszałem drugą prawdę. Nawet o przodku i tak dalej, więc to mnie zobligowało do, do stworzenia warsztatu i do sięgania – oprócz tych wywiadów i oprócz takich obiegowych opinii – do pójścia do archiwum. No i te archiwa dużo, dużo my wyjaśniły. Tak na razie jeszcze w tych moich książkach niespecjalnie ujawniałem. Może trochę na spacerach. Ale w tej mojej najnowszej książce mam nadzieję, że wyjdzie w tym roku „Opowieść Kamiennej Góry.” To tam ujawniam, skąd brałem te przypisy i skąd są bogato udokumentowane, ale to jest opowieść też. Nie jest książka sensu stricto naukowa, ale w zamierzeniu moim popularno-naukowa.
K. C.: Gdy mówi pan o Allegro, o popularności pana książek…
A. B.: A, to nie! Ja to tego nie łączę, ale…
K. C.: Ale to ani ja nie łączę. Nie, ale wracam do tego tematu z innego punktu widzenia. Dla wszystkich, którzy nie mogą już dostać książek pana Arkadiusza w księgarni, zapraszamy do biblioteki.
A. B.: Zapraszamy do biblioteki. Tam są.
K. C.: Wszystkie książki są licznie są reprezentowane w różnych poszczególnych naszych filiach. Są licznie czytane, ewentualnie możecie się państwo zapisać na kolejkę do, do lektury książek pana Brzęczka.
A. B.: Miło mi! Cieszę się, że moja osoba spowodowała, że możemy taką zacną instytucję w wielu miejscach umieszczoną w Gdyni w każdej dzielnicy. Każdej jak Biblioteka Miejska i tak dalej to wszystko sprawia, że się czuję, no, potrzebny w tym miejscu i na tym podcaście też.
K. C.: Poza tym młodzi ludzie, dzięki pana książkom mogą poznać urok socjalizmu, czyli kolejki.
A. B.: Ach! [śmiech] Z tego punktu nie, nie patrzyłem na moje książki, ale to i też dobre. Tak prawdziwie to mnie chodzi o to, żeby ludzie zrozumieli, dlaczego ja kocham to miejsce, dlaczego wróciłem z emigracji. Dlaczego? No, po pierwsze zostałem urodzony w Gdyni w domu gdyńskim u Kaszuba i tak dalej, także właściwie piękna gdyńska historia. Dziadek był przed wojną. Ja jestem w którymś tam pokoleniu gdynianinem. Choć nas nie jest dużo tak urodzonych w Gdyni koniecznie, bo Gdynia to ten Nowy Jork polski, to tu ludzie przyjeżdżają zewsząd i tworzą, noszą swoje. Tak jak i przed wojną przyjechali za chlebem, za miłością, za rozkazem do wojska, albo za przygodą, czy za zrobieniem biznesu, za rozwinięciem swojego biznesu, bo to też o tym piszę w każdej z moich książek, a szczególnie w książce o Kamiennej Górze, która jest dosyć specyficzną, jakby enklawą w Gdyni. Nie od razu była w Gdyni najpierw. Najpierw była osobnym bytem.
K. C.: Wspominał pan o ludziach, którzy przyjeżdżali zewsząd do Gdyni, budować ją i tu mieszkać. Właśnie słowo „mieszkać”! Musieli gdzieś mieszkać. Jak wyglądała na początkach miasta, w okresie już nieco późniejszym kwestia noclegów? Mówię raczej tu o bazie hotelowej – powiedzmy – na tym się skupmy, ponieważ i niedługo zaczyna się sezon turystyczny w Gdyni, więc także goście będą przyjeżdżać. Obecnie nie ma z tym raczej problemu. Mamy hotele, lokale, apartamenty przygotowane dla gości z różnej grubości portfelem, można powiedzieć, a jak wyglądała ta sytuacja w okresie międzywojennym? Jakie były hotele i kto je prowadził?
A. B.: No, wiesz. Tu też są różne obszary tych hoteli, bo pamiętajmy, że Gdynia była postrzegana w Polsce jako takie miasto, gdzie można zarobić, gdzie się bardzo dużo buduje, więc przyjeżdżało też bardzo dużo bezrobotnych i o tej sferze możemy powiedzieć, że ci ludzie nie mogli mieszkać ani w hotelach, ani w kamienicach, ani w pensjonatach. Oni mieszkali w też biednych dzielnicach. Grzesiu Piątek pisał dosyć wyczerpująco i z takiej perspektywy nie Gdynianina, tylko Warszawianina. To też o Gdyni obiecanej. Zresztą, tutaj też troszeczkę współpracowaliśmy z tym, że on nawet mnie cytował z tym, że jako człowiek z boku to on wysnuł z tych samych źródeł, trochę inne wnioski, też słuszne, bo też były biedne dzielnice i też nie wszyscy ludzie mogli mieszkać tak, jak pan mówi w tych hotelach czy pensjonatach czy wręcz w kamienicach. To już w ogóle, więc tak prawdziwie mówiąc – nie mogli ci ludzie, którzy przyjeżdżali do pracy mieszkać w hotelach. To było tak: bardzo dobrze było przyjechać do pracy do Gdyni, bo instytucje typu banki, ZUS i tak dalej. Te wszystkie te urzędy jak budowały się w Gdyni czy tam przejmowały jakiś budynek, ale generalnie się budowały to zaraz obok, czy wręcz w tym samym budynku były mieszkania dla tych ludzi. To było Klondike dla urzędników, dla ludzi, którzy przyjechali tutaj, bo oni od razu mieli – w przedwojennej Polsce w ogóle był problem z mieszkaniami – więc dostawali tu mieszkania. Jeżeli chodzi o hotele, to hotele mówimy, że się zbliża sezon. To tutaj było tak, że tych najbiedniejszych ludzi nie stać było na hotele – ale też sobie wyobraźmy pierwsze hotele, pierwsze hotele – to właśnie niedawno została zburzona resztka jego na ulicy Dworcowej. Hotel Słupski pana Adama Słupskiego. Taka chińska knajpa, o której młodzi wiedzą, ale przed wojną był to Hotel Słupski, średniej klasy, ale nie najwyższy – on tam od lat dwudziestych jeszcze przed miastem – podobnie jak Hotel Confort. Komfortowy Hotel Confort, który był w budynku zachowanym prawie dokładnie, bo w stylu neorenesansowym, budynku dzisiejszej prokuratury na 10 Lutego 39. Tam był wybudowany przez człowieka o ciekawej biografii – to trochę w książce opisałem, nie będę tutaj mówił – który miał najelegantszy Hotel Confort w Piotrkowie Trybunalskim i willę taką. Potem Piłsudski kupił ją właśnie w Piotrkowie, ale on tam miał najelegantszy hotel, nazywał się właśnie Confort w tamtej części Polski, o którym pisano, że jakość, jakość jest taka jak Polonia i Bristol w Warszawie. Tam sztućce i pościel atłasowa i tak dalej. To w ogóle nie do wyobrażenia – mówimy o latach, jak ledwo Polska odzyskała niepodległość – Polska osiemnasty rok. Pomorze, które w dwudziestym, bo Gdynię możemy tu w dwudziestolecie międzywojenne to od dwudziestego roku, bo dopiero wtedy po… Dłużej niż cała Polska byliśmy pod zaborem pruskim o jedno pokolenie. No więc tu chwała Kaszubom, że zachowali wiarę, mowę, że zachowali dłużej o jedno pokolenie mogli się zniemczyć całkowicie. To te dwa hotele w Śródmieściu były. One miały średnio – trudno teraz porównywać jakby ceny, bo to były ceny najpierw w markach niemieckich, potem w złotówkach, a potem była zmiana pieniędzy. Jak teraz policzymy to złotówka miała 0,3 grama złota to można przeliczyć. No więc to by hotele takie dostępne dla ludzi, którzy przyjeżdżali do Gdyni w różnych sprawach, głównie na wczasy, nawet na letnisko. Nie mówię o jeszcze o pensjonatach prywatnych letniskowych, to wszystko też było prywatne. Były też szczególnie po trzydziestym trzecim roku. Hotel Metropol, Hotel Wygoda na Starowiejskiej to były hotele robione w kamienicach, że na dwóch ostatnich piętrach na przykład – bo to były hotele dla Żydów, którzy uciekali z Gdańska i przenosili swoje biznesy większe. To stać ich było na wybudowanie swojej siedziby. Ci mniejsi kupcy i ci handlowcy, to oni przyjeżdżali i wynajmowali małe pokoje po to, żeby rozpocząć tu biznes. Hotel Metropol na Władysława IV obecnego, kiedyś Aleja Słowackiego, kiedyś Aleja Wilsona tak już a propos, możemy powiedzieć. I były dwa i tutaj na Starowiejskiej, na rogu stoi ten hotel. Na rogu przed wojną była Statua Wolności. Była nawet w czasie okupacji, póki Amerykanie nie odpowiedzieli na wojnę Niemcom, to Statuę Wolności zwalono, a teraz nie wiem, czy oni chcą statuę, bo chcieli z powrotem, a teraz zdaje się, że znowu nie chcą. Także różne te rzeczy się działy. No i jeszcze mówię o dwóch najwcześniejszych hotelach na Kamiennej Górze – tutaj wiem dużo, ale tylko o nich wspomnę – Hotel Kaszubski Casssubia, który teraz jest odbudowywany na Sędziowskiego 13 i Hotel Polska Riwiera, który teraz jest klubem oficerskim. No, to one… Ten Polska Riwiera zachowany i one wszystkie powstały przed powstaniem miasta. Mówię o nich, bo o hotelach mogę mówić dużo, rzeczywiście. Ale te cztery wymieniłem, bo one powstały przed powstaniem miasta i też proszę sobie wyobrazić, że one, jak powstały to nie miały prądu, cała ich budowa i rozpoczęcie, bo one już były od dwudziestego trzeciego stawiane. To było wszystko na lampach naftowych, bo wiedzmy, że to był dwudziesty piąty, czyli mija sto lat w tym roku – to teraz sobie uświadomiłem – sto lat i to właśnie tak było. Przełom marca i kwietnia jak w Gdyni, choć to niedokładne, to zabłysło pierwszy raz światło elektryczne z Elektrowni Rudki na ulicy Sokolej, czyli dzisiejszego Sieroszewskiego. Wczesną wiosną 1925 roku pierwsze światło w Gdyni na Kamiennej Górze – która przypomnę, nie była wtedy jeszcze Gdynią, tylko wtedy Kamienna Góra była tak zwanym Kamieńcem Pomorskim koło Gdyni, bo taką była dzielnicą – więc wyobraźmy te pierwsze hotele. Tak samo jak pierwsze pensjonaty, tak samo jak pierwsze ulice były bez prądu. Nie było też rur kanalizacyjnych i tak dalej. Mówię o takiej infrastrukturze, to dopiero właśnie jak miasto zaczęło się zbliżać to zaczęły być. To tyle o hotelach. Nie mówię o pensjonatach, nie mówię o tych chatach, do których ludzie mogli przyjechać, nawet ci o mniej zasobnym portfelu i zjeść ryby, oddychać tym świeżym morskim powietrzem nad bożą zatoczką, bo to jeszcze dopiero się port tworzył. Jeszcze plaża była daleko, jeszcze nie było portu tymczasowego i tak dalej. To proszę mi przerywać, bo ja mogę snuć dużo o hotelach.
K. C.: Z hotelami związana jest nierozerwalnie także gastronomia czy rozrywka. Rozumiem, że podobnie jak ze standardem hoteli, tak ze standardem lokali gastronomicznych było podobnie, począwszy od knajpy Piątka, która poniżej poziomu ulicy się znajdowała i zdarzało się, że wpadali do rowu ludzie, a czasami samochody wpadały w to miejsce, zdarzało się, do luksusowych restauracji w centrum miasta czy nad morzem.
A. B.: Tak. No tak. Nie byłem przygotowany na to pytanie, bo to jest tak obszerne – jeżeli chodzi o gastronomię i lokale – to zresztą tak tylko zapowiem książkę mojej koleżanki Małgosi Sokołowskiej, która przygotowuje o tej gastronomii zarówno w naszym mieście i na statkach i tak dalej. To taka duża rzecz, ale to może na potrzeby podcastu opowiemy o jakiejś ciekawostce. To na przykład była taka restauracja, kawiarnia i kino. Nazywało się Morskie Oko. To było kino i to był – jakbyśmy dzisiaj popatrzyli na rogu Skweru Kościuszki i Alei Topolowej – olbrzymi, taki głównie drewniany i z muru pruskiego jasny budynek na podmurówce Kapitana Schmidta. No niestety w czasie wojny zniknął, ale to był lokal, w którym było też i kino – żebyśmy sobie uzmysłowili jakiej wielkości to był lokal, że na Sylwestra wchodziło tam dwa tysiące ludzi, tysiąc par. Oprócz tego prawie 500 osób kina i tak dalej. To był piękny obszar. Teraz to jest park ten przy ten przy Skwerze Kościuszki, ale tam wtedy było. No, ten lokal jest moim konikiem. Zresztą można go tylko sobie obejrzeć w filmówce, bo to było też Kino Morskie Oko, Morskie Oko Casino. Tak się nazywał lokal razem z kinem. I tam jest ta fotografia. Tych fotografii mam wiele rzeczy, większą ilość. To ten lokal był taki z jednej strony demokratyczny, bo jak weszło tysiąc par to nie tylko z tych najbogatszych. To też było dosyć demokratyczne jak na Sylwestra tyle weszło. Były tam też pokoje do gry w karty także to był taki kompleks do zabawy, do rozrywki, do twórczej rozrywki. Wyobraźcie sobie, że jeden człowiek – co prawda Niemcy mu ukradli w trzydziestym dziewiątym roku jak weszli – ale miał kolorowe okulary do oglądania kolorowego filmu przed wojną właśnie w Kinie Morskie Oko. To jeszcze o nim może powiem, bo to mój przyjaciel i tą rodzinę mocno znam. Na przykład takie coś, bo tam były bardzo – tam mieli właściciele: Kapitan Schmidt razem ze swą żoną mieli umowę z takimi wytwórniami jak Columbia i sprowadzali ze Stanów amerykańskie firmy – Gdynia, pierwszy kolorowy film, w tym sensie takim trójwymiarowym. Te okulary specjalne to były właśnie w kasynie. Ale był też na przykład „Arbitraż” na rogu Wybickiego i Świętojańskiej. To był lokal, który też był przez wojnę – bo też Niemcy zostawili tę nazwę luksusową i później po wojnie troszkę zmienił lub nadal miał dół i górę, ale tam wtedy urzędowały panie nie najcięższych obyczajów, które za walutę urozmaicały wieczory naszym marynarzom. Ale przed wojną ten lokal Arbitraż miał sztućce, naczynia specjalną porcelanę i tak dalej o wartości trzy czwarte tej kamienicy, którą wybudowano także były też… Tak, była winiarnia. Teraz każdy może zauważyć. Była winiarnia braci Zajdel z dziewiętnastego wieku, jedni z największych eksporterów wina i odłożyli bracia – Zajdel się czyta przez „s” – oni mieli przy Świętojańskiej 72 – teraz jest taka Zupiarnia u Misia. Te misie tam, które widzicie to tam była najelegantsza winiarnia i też był z tyłu gabinet, w którym panowie mogli usiąść, zapalić cygara i pograć w karty i była jeszcze kawiarnia. Dużo było tego. Dlatego tego było tyle, co teraz? Jeszcze więcej, ale też były tak jak u Piątka – jak pan wspomniał – gdzie też panie trochę tańsze i najcięższego, nie najcięższych obyczajów tańczyły, sprzedawały swoje wdzięki no, bo w ogóle tamta dzielnica kojarzy się nam Gdynianom, no i w ogóle marynarzom. No, Arbitraż był nazwany po wojnie Casanova, no więc jak przyjeżdżali marynarze to do taksówki i tylko znane było wszędzie we wszystkich portach świata, że w Gdyni jak kto idzie, to nie ma co, tylko Casanova. Oficerowie, marynarze mieli inne lokale, bo był czas, że w Hotelu Gdynia były dwa piętra wynajęte dla tych osób, którzy chcieli wesoło spędzić czas w Gdyni. Tutaj mam też może i najwięcej opowiadań o tej sferze. No, opowiadam to na spacerach. Wtedy bardzo dużo przychodzi osób, jak zarzucę ten temat. Pięć szóstych z tego to są kobiety. Tak gorąco dodam. Jak przychodzi 120 osób, to blisko setka jest pań. Panów jest zdecydowanie mniej. No, i były też zacne – teraz, gdzie teraz jest taka restauracja, jadłodajnia, taki lepszy bar Portowa na rogu Świętojańskiej i Skweru Kościuszki. W tym nowym budynku, gdzie jest hotel teraz nowy, co wybudowany, rozbudowany i odnowiony bank przed wojną – tam była największa gdyńska kawiarnia, która się nazywała się Grand Cafe. Miała trzy poziomy i dla panów specjalne te, i dla rodzin podawano. Orkiestra tam była, bo właściciel Malinowski grał na trąbce. Jak się rozbujali to wyszli z całą orkiestrą i z całą zabawą na plażę i są takie fotografie jak się bawią, ale też były i zacne rodzinne imprezy, gdzie podawano w szerokim wyborze ciasta i dla młodych Gdynian, dla najmłodszych lody w bombach. To nie były kulki, tylko to były takie bomby i tak to reklamowano. Nie ja to wymyśliłem, bo tak było na reklamach. Były winiarnie reklamowane trzy tysiące milimetrów pod ziemią także trzy tysiące ludzi, jak, jak trzy tysiące milimetrów, czyli w podziemiu tam pewnego zacnego lokalu, gdzie potem jeszcze, potem biblioteka była. To o tym może przy innej okazji, bo to było „Kajarka.” To jest temat rzeka. Ja bym przez całe swoje życie nie opowiedział tego, jak to się rozwijało, ile tych restauracji było, ile… Mówię o samym Śródmieściu także. To tyle mogę powiedzieć o przedwojennym, a do dwudziestego piątego roku bez prądu. Te pensjonaty, te tak jak co teraz już w Bieszczadach są, ale wtedy nie było prądu, nie było kanalizacji, nie było tego wszystko, a wszystko było piękne. Na fotografiach widać. I świeże powietrze. Jeszcze wtedy nie było portu. Jeszcze wtedy można było traktować jako czyste letnisko, jeszcze nie uzdrowisko. Uzdrowiskiem nigdy nie było, bo nawet Gdynia zrezygnowała z przystąpienia do Związku Uzdrowisk Polski, dlatego, że port spowodował, że rozwój oczywiście bardzo ważny i decydujący dla Gdyni. Ale jako uzdrowisko to już nie było. Już te pyły, już te smary powodowały, że uzdrowiska nie mogło być.
K. C.: A jak wyglądała sytuacja gości i ludzi mieszkających już wcale na stałe w Gdyni w kwestii takiego szeroko pseudo pojętego handlu? Bo przecież rozmawiamy o turystach między innymi z racji tego, że zbliża się okres wakacyjno-rozrywkowy, tak można powiedzieć. Wiadomo, że większość osób wynajmujących jakieś mieszkanka, pokoiki, choćby przyjeżdżające tutaj, na krótki czas, na tydzień czy dwa musiała coś jeść, więc zapewne podobnie jak i dzisiaj kupowano w sklepach dzisiejszych spożywczych, powiem szczerze, kolonialnych, wówczas kolonialnych, a jakie były początki? Bo nasuwa mi się na myśl taka pewna pani, która nie handlowała, jedzeniem, żywnością, ale przysłowiowymi majtkami pani Anflinkowa, ale mimo wszystko była jedną z prekursorek handlu w Gdyni.
A. B.: No tak, bo ona przyjechała na lotnisko. Jeszcze nie było miasta i ona przyjechała na letnisko, a ponieważ miała zmysł handlowy – to z tego Poznania swojego. Pelagia Anflinkowa przyjechała i w torbie przywiozła jakieś tam trykotaże, to się wtedy nazywało, czyli to ja to tak nazywam, bikini na kolanach przetarte. Także jak ona usiadła na plaży w Gdyni – jeszcze w tej szerokiej, bo to pewnie był dwudziesty piąty rok jeszcze przed miastem – i wyłożyła te swoje to sprzedała w sekundzie, więc ona sobie pomyślała: „ja tutaj na pewno zrobię biznes.” Pojechała, wróciła pociągiem i otworzyła takie stoisko i sprzedała też wszystko, nawet nie starczyło do końca sezonu. Więc najpierw Pelagia Anflinkowa taka bardzo zacna pani o nienachalnej urodzie, ale handlowo naprawdę się rozwinęła, bo najpierw na Rynku Kaszubskim otworzyła. Gdybyśmy dzisiaj podzielili Rynek Kaszubski, gdzie stała jeszcze wtedy, przypomnijmy, pierwsza Hala Targowa na miejscu szpitala, bo nie było szpitala, tylko była tylko na rogu Starowiejskiej i Rynku Kaszubskiego, stało miejsce, gdzie można było się leczyć, ale też modlić. Kaplica Sióstr, a obok z tego stała drewniana Hala Targowa przy Rynku Kaszubskim. Teraz mamy Plac Kaszubski i naprzeciw tego Rynku Kaszubskiego, bo nie w rynku – Pelagia Anflinkowa otworzyła sobie taki kramik i zaczęła sprzedawać. I mało tego. Kontynuując, przeprowadziła się do Gdyni na stałe. Została szefową kupców chrześcijańskich, bo tutaj ta walka między chrześcijańskimi, a kupcami wyznania mojżeszowego trwała, a Pelagia Anflinkowa na miała to chrześcijaństwo na swoich proporcach, ale rozwinęła się genialnie. Dała potem najpierw na Placu Kaszubskim, dzisiejszym Skwerze Kościuszki, potem dodała na Świętojańskiej 13. To tutaj zaraz blisko, na rogu z Puławskiego. Gdybyśmy patrzyli tak mniej więcej, potem otworzyła na Świętojańskiej 90. Otworzyła różne punkty, a potem pierwsze Pelagia Anflinkowa miała w miejscu, gdzie wybudowano drugi dom z piętrowym lokalem w dzisiejszych Delicjach, bo tam Pelagia miała swoje pierwsze trykotaże. Głównie damskie, ale też i męskie, ale głównie damskie. Najróżniejsze, od strojów po bieliznę po pościel po… To nie było jedzenia, ale Pelagia Anflinkowa rzeczywiście to była osoba, którą możemy dawać na przykład rozwoju z takiego, jakbyśmy powiedzieli, w latach dziewięćdziesiątych na łóżku polowym i potem naprawdę była kupcową zacną, która mieszkając w Gdyni. Też na Świętojańskiej rozwinęła biznes. Ale nie tylko ona, bo handel to zależy. No, bo Gdynia była, jeżeli chodzi o handel… To też jest związane z Żydami, że w trzydziestym trzecim roku… To mówiłem o tych Żydach, że przyjeżdżali, przenosili swoje mniej lub bardziej legalnie, bo nie chcieli z Gdańska im pozwolić przewieźć pieniądze z banku. Bo w trzydziestym trzecim roku Hitler doszedł do władzy. To zdecydowanie lepiej było w Gdyni, a nie w Wolnym Mieście Gdańsku, w Sopotach i Danzingu, bo tam już zaczęła być zaczęły być faszystowskie działania co do Żydów i w Gdyni zawsze mieli lepiej. Bo nawet wtedy, kiedy już nie było na różowej, kiedy szczególnie po trzydziestym piątym i szóstym. Kiedy u nas ten antysemityzm wyrósł to nie mieli tak dobrze, ale i tak o niebo lepiej niż w Gdańsku, więc oni przywozili tutaj swoje biznesy. Jeszcze przed Gdańskiem to największa, najnowocześniejsza łuszczarnia ryżu, łuskarnia, czyli ta w porcie przy ulicy Indyjskiej. Wydzierżawili od państwa polskiego młyny polskie z Krakowa. Nie będę wymieniał, bo znam na pamięć chyba ze trzydziestu właścicieli tych, którzy tu założyli łuszczarnię ryżu najnowocześniejszą w Europie w owym czasie. To była pierwsza prywatna firma w porcie. To już dwudziestym ósmym roku, przed trzydziestym trzecim, jeszcze przed Hitlerem przyjechali tu i zrobili coś co było na naszą gdyńską miarę – przyjmijmy taśmę Forda – taką tu rewolucję. Bo zatrudniali czterysta osób jak przywoziły statki, bo mieli swoje statki i z Rangunu, czyli zachodnich Indii, bo tam najlepszy ryż rośnie. To stamtąd sprowadzali całe statki do ryżu łuskarni, do łuskarni ryżu. Jak widzimy teraz jeszcze. Jest jeszcze jest ta łuskarnia ryżu, zmieniony kolor – ale piękny budynek modernistyczny i to jeszcze tak bardzo, bardzo patriotycznie z biało-czerwonej cegły robiony, że tak to wyglądało bardzo charakterystyczne miejsce. Na przedwojennych fotografiach można zobaczyć i na plecach się nosiło dziewięćdziesięciokilogramowe worki. Magazyn sam miał pół miliona worków objętości tego ryżu, więc ten ryż z tych worków się wsypywało do góry i on chodził między. Wsypywał się ten ryż w takiej swojej otoczce między dwoma metalowymi, takimi wielkimi płytami, a w środku były kulki kauczukowe, które tak latały i ocierały ryż i ten ryż później był eksportowany do Polski. Najnowocześniejsza w owym czasie łuszczarnia ryżu w Europie o takiej wydajności. Jak zobaczymy fotografie z ich magazynów… Jeden z największych w porcie pracodawców też, bo czterystu ludzi zatrudniał. Ten taśmociąg obsługiwało pięciu ludzi. Także to było coś wyjątkowo nowoczesnego. Nie mówię o porcie, bo kto chce o porcie wiedzieć, jak to było nowoczesne, jak pięknie budowane jak to niech przeczyta Ani Orchowskiej „Frontem do morza.” To jest jej praca doktorska, która pięknie opisuje, jak ten powstał u nas. Powtórzeniem tego naszego naszą miarę miejską to jest molo południowe, nie? Jak wiemy, Skwer Kościuszki trwał tylko, powiedzmy sobie, do fontanny dzisiejszej, tak umownie sobie. A to te wszystkie statki i okręty, które stoją przy nabrzeżu – mówi się, że przy sferze Kościuszki stoi Błyskawica, dar Pomorza – nie! On stoi przy molu południowym wybudowanym najnowocześniejszą światową metodą taką, jaką w Ameryce. Myśmy akurat od Duńczyków brali te kioski, te kesony, które się robiło na plaży, a potem holownikami się zatapiało i robiło się. Kilometr prawie mola południowego powstał w trzydziestym czwartym roku w ciągu ośmiu miesięcy już rosły potem zaraz kwiatki i mówiono Skwer Kościuszki. Ale to było molo południowe, sztuczne, wyrwane morzu. Jakby weszło w głąb morza. To też najnowocześniejsza metoda. Nawet mówiło się o takim patencie gdyńskim. Te kesony i te kioski, które jest zatapiało to duńska firma budowała, ale myśmy jeszcze, jak wiadomo Polacy zawsze coś wykombinują jeszcze, unowoczesniliśmy – i budowaliśmy w tempie gdyńskim. Gdyńskie tempo to było. To było tempo, że ci, którzy potem pojechali do Stanów i w Chicago budowali to spieszyli się, bo tempo gdyńskie zwiększać, my tu się grzebiemy, a tam budowali bardzo szybko. Bo to też porównajmy tam budowali samochody, dźwigi, a u nas wozy konne, które woziły materiały budowlane i na plecach murarze nosili cegły. I tylko tam takie podciągi były w porcie, ale żadne dźwigi, żadne auta to wszystko wozy konne to… Też zobaczmy jak szybko Gdynia powstawała i ile ludzi tu przybywało. Jak oni mi chcieli mieć te potrzeby tak, jak pan mówi hotelowe, jedzeniowe, rozrywkowe. Bo przecież Gdynia liczyła dwudziestym, no sto lat temu 1268 osób nie i tam 170 dymów, dusz i dymów. A w niecałe trzynaście lat to stukrotnie się powiększyło. 10000%! Bo 128 000 ludzi trzydziestym ósmym, jakbyśmy badali ostanie badanie ludności. Także wszyscy tu jak tu siedzimy, możemy być dumni, że w takim mieście mieszkamy, żyjemy, że możemy o nim opowiadać. Ja się cieszę, że mogę pisać.
K. C.: Tematów widzę, że to się naszej rozmowy zrodziło się więcej niż możemy w jednym się Śledźcaście przedstawić. Coś mi się wydaje, że będziemy się częściej widywali w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Zapraszamy pana następne Śledźcasty, jeżeli będzie pan zainteresowany naszymi spotkaniami.
A. B.: Dobrze.
K. C.: No i życzymy ciekawych, grubych i z przyjemnością pisanych w następnych książek.
A. B.: O tak, to z przyjemnością to jest. To jest praca, bo ja książki pisałem dosyć szybko, no bo jak zacząłem po sześćdziesiątce, to warto się śpieszyć. Natomiast tę ostatnią książkę to blisko trzy lata takich moich i badań, i pisania, i uczenia się nawet specyficznego języka, bo stylizowałem trochę na wyobrażenie sobie jak ludzie w tamtych latach mówili, jak mogli mówić i skąd przybywali, skąd mieli pieniądze, co chcieli tutaj załatwić. Nieco inaczej niż Gdynia. Tutaj Kamienna Góra była specyficzną dzielnicą Gdyni, ale póki co było Kamieńcem Pomorskim koło Gdyni.
K. C.: I cóż w tym pięknym ogrodowym, zielonym akcentem dawnej Kamiennej Góry.
A. B.: Miasta ogrodu.
K. C.: Miasta ogrodu i później miasta portu, kończymy nasze dzisiejsze spotkanie. Chciałbym serdecznie panu podziękować za spotkanie. Naszym gościem był pan Arkadiusz Brzęczek. Żegnamy się z państwem do następnego Śledźcastu. Do widzenia! Dziękuję!