Turysta polski w ZSRR

Znany z nostalgicznych fotografii w mediach społecznościowych Juliusz Strachota jest też autorem fantastycznych powieści. Jeżeli lubicie książki, dzięki którym możecie przenieść się w wyobraźni do krainy lat dziecięcych, trafiliście w dziesiątkę! Turysta polski jednak nie jest jedynie "pornostalgiczną" (określenie Strachoty!) podróżą w czasie, jego proza dekonstruuje mit powrotu do szczęśliwych początków i obnaża mechanizmy, które nami kierują, kiedy z taką chęcią zanurzamy się w opowieściach o towarach z Pewexu, magnetowidach i rzutnikach na slajdy.

Nasz bohater, ewidentnie facet z problemami, podejmuje heroiczne wyzwanie postanawia odwiedzić wszystkie miejsca opisane w starym przewodniku po ZSRR. W ramach swoistej terapii jeździ w takie miejsca jak Samarkanda, Frunze, Taszkent, Ałma Ata... Co się stanie, kiedy mu się "skończą" miasta z przewodnika? Musicie sami sprawdzić!

Na zachętę, fragment:

"Tłumaczę jej (...), że jeżdżę, żeby zobaczyć obrazki, które pamiętam z takiego przewodnika po ZSRR. Mówi, że cool, i pyta, czy byłem w Swanetii. Chcę skłamać, ale się powstrzymuję. Mówi, że powinienem tam pojechać. Tłumaczę jej, że nie mam takiego obrazka do zaliczenia, ale chętnie pojadę, tylko nie teraz. Teraz mam jeszcze masę obrazków do zastąpienia rzeczywistością. W ten sposób zapełnię pamięć i zlikwiduję kłamstwa. I ta pamięć za jakiś czas zrodzi nostalgię za tym, co mi się przydarzyło. Za tym, że na przykład byłem kiedyś w Samarkandzie. To nie będzie nostalgia za życiem niezdarzonym, ale za życiem przeżytym. Właśnie w ten sposób próbuję wytłumaczyć lasce z Krakowa swoją misję, ale ona mówi, że jak przyleciałem przez Kutaisi, to co mi szkodzi mogę pojechać."