Dom nad błękitnym morzem

Jeśli potrzebujecie miłego i słonecznego akcentu w tę rozpędzającą się jesień, to warto sprawdzić Dom nad błękitnym morzem T. J. Klune'a. To w pewnym sensie bajka dla dorosłych: ma w zasadzie prostą strukturę fabularną a postaci są miejscami dziecięco naiwne, a jednak przewracamy kolejne strony, coraz szerzej uśmiechając się do świata. Klune oczarowuje tym, w jaki sposób w tak wyrysowanych ramach prowadzi swoją opowieść o Linusie, bojącym się marzyć, ale niezwykle dobrym pracowniku pewnego ministerstwa sprawującego opiekę nadzór nad sierocińcami, w jakich mieszkają niezwykłe dzieci. Pewnego dnia dostaje zadanie specjalne od najwyższych przełożonych, by udał się z kontrolą na pewną oddaloną od jego szarego, ciągle deszczowego miasta wyspę – ku pięknemu oceanowi, słońcu oraz radości. Na miejscu zastaje piątkę najniezwyklejszych dzieci, których istnienie utrzymywane jest w ścisłej tajemnicy, a także ich opiekuna Arthura Parnassusa, którego rozwichrzone włosy, wiecznie za krótkie spodnie i śmieszne skarpetki sprawiają, że Linusowi robi się tak podejrzanie cieplej na serduszku. Ma jednak do wykonania zadanie, musi pozostać obiektywny i się emocjonalnie nie angażować.

Wytrzymuje mniej więcej pół dnia, a potem powoli, powolutku zakochuje się i w oceanie, i w otaczającej go zieleni, i w tych niezwykłych, magicznych sierotach, a także – chociaż długo będzie udawał, że nie – również w ich opiekunie.

Dom nad błękitnym morzem to książka urocza, spokojna, pełna ciepła oraz niesubtelnie wplecionej w narrację zachęty, by dać sobie szansę na szczęście. To taki idealny plasterek na serduszko.

 


Autorka recenzji czytała anglojęzyczną wersję ksiązki, The House in the Cerulean Sea, którą również znajdziecie w katalogu naszej biblioteki.